|
|
Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:43, 11 Lut 2007 Temat postu: "Czas pokaże" (tłumaczenie) |
|
|
Jakiś czas temu moja koleżanka postanowiła przetłumaczyć naszego ukochanego ficka. Jednak przełożyła tylko dwa rozdziały, które poprawiłam i w niewyjaśnionych okolicznościach pomysł zmarł śmiercią naturalną... Lenistwo? Inne zobowiązania? Nie wiem. Tak wyszło. W każdym razie, dzisiaj postanowiłam się wziąć za mój angielski, który został nieco zaniedbany. Pomyślalam sobie, że mogłabym kontynuwać to, co zaczęła Ola. Tak więc jestem. Na razie jeden rozdział, mam przetłumaczony kolejny, ale muszę go poddać bardziej szczegółowej korekcie. Tyle ode mnie, na ten temat tłumaczenia. Reszta będzie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Chwilowo od srody będę miała nieokreśloną przerwę w necie, więc mam andzieję znajdę czas...
Jeszcze kilka słów na temat ficka Ma on 9 rozdziałów i jest zdecydowanie najlepszym opowiadaniem, które czytałam - a wierzcie mi, było ich sporo ;] styl autorki bardzo mi się podoba i idealnie oddaje emocje, będące istotą tego opowiadania - mam andzieję, że moje tłumaczenie nie będzie spartaczone... Ale z góry przepraszam jeżeli tak się stanie. Oczywiscie tyczy się losów Carby.
Ok, koniec tego zanudzania. Jedziemy z tym koksem.
Autorka: Aimee
Tytuł oryginału: Time will tell
Link do oryginału: [link widoczny dla zalogowanych]
Spoilery: Końcówka sezonu 9.
Czas pokaże
I. Dziesięć minut
Pozostało dziesięć minut.
Zostawię ją za dziesięć minut. Wie o tym. Siedzi na krawędzi naszego łóżka, z jedną nogą podciągniętą pod siebie i obserwuje mnie, gdy się pakuję. Czuję na sobie jej wzrok i niemal mogę usłyszeć jej gorączkowe myśli, gdy rozpaczliwie szuka słów, które przekonają
mnie, abym pozostał.
Boi się. Szczerze, ja też. Kiedy myślę o tym, co zamierzam zrobić, żołądek skręca mi się ze strachu. Nie jestem pewien czy naprawdę będę w stanie to zrobić. Ale powinienem. To dla mnie bardzo ważne, a ona zdaje sobie z tego sprawę. Rozumie, dlaczego wyjeżdżam, lecz to wcale nie zmniejsza jej obaw. Moich też nie.
Kilka dni temu powiedziałem, że wszystko będzie w porządku. Nie będzie mnie tylko przez dwa tygodnie i wrócę do niej, nim zdąży zauważyć moją nieobecność. Powtarzałem tę obietnicę setki razy. Problem tkwił w tym, że nigdy nie byłem dobrym kłamcą…
Zwłaszcza wobec niej. Zawsze potrafiła mnie przejrzeć. Widziała prawdę wypisaną w moich oczach. Doskonale wie, że jestem przerażony tak samo jak ona. Bez względu na to, jaką ma to dla mnie wartość, umyślnie wchodzę do świata niebezpieczeństw i śmierci.
A co, jeśli się mylę? Co jeśli w rzeczywistości już nigdy do niej nie wrócę? Wszystko może zdarzyć się w kraju opętanym wojną, takim jak Kongo. Znowu spoglądając na nią w naszym łóżku zaczynam zastanawiać się, w jaki sposób przekonałem samego siebie. Jak mogłem zaryzykować wszystko, na co tak długo czekałem? Abby. Moją Abby.
Moja cholerna natura filantropa.
- Skąd będę wiedziała? - Jej słowa, wypowiedziane szeptem przerywają ciszę i
wyciągają mnie z zamyślenia.
Nie chcę rozmawiać. Pragnę jedynie wpatrywać się w nią - w piękno, które mam szczęście nazywać moim własnym. Lecz jej oczy błagają mnie bym odpowiedział. Potrzebuje rozmowy. Potrzebuje być pocieszana, dopóki jestem tutaj razem z nią.
- O czym? - ryzykuję pytaniem, nie będąc pewnym, dokąd prowadzi ta wymiana zdań.
To jest właśnie to, co w niej kocham do szaleństwa, a zarazem nienawidzę - jest zdumiewająco tajemnicza…
- Skąd będę wiedziała, że jesteś bezpieczny? - Ach, teraz rozumiem. -
Czternaście dni... - kontynuuje z niewielkim niezdecydowaniem. - Nie
wiem czy potrafię to znieść, każdego dnia zastanawiając się gdzie jesteś i czy wszystko w porządku.
Posyłam jej swój firmowy uśmiech – przynajmniej ona tak go nazywa.
- Nie martw się... – w odpowiedzi unosi brew i przewraca oczami. Widzę, ze tym razem te słowa nic nie dadzą. Powoli zbliżam się do łóżka, na którym siedzi, chwytam ją za rękę, pociągając, aby stanęła naprzeciwko mnie. Łapię ją za drugą dłoń i zasypują mnie emocje, gdy spoglądam głęboko w jej oczy. Ta kobieta jest dla mnie wszystkim. A ja ją zabijam. Dosłownie mógłbym się zabić, przez drogę, którą wybrałem do przejścia. Ale muszę być odważny - dla niej.
- Znajdę sposób. - szemrzę, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Uśmiecha
się, wciąż niedowierzając. - Posłuchaj, wiem, że to wieś, ale jestem pewny, że w jakiś sposób komunikują się z resztą świata. Zrobię to. Obiecuję.
Jedynie kiwnęła głową i przygryzła wargi. Nic więcej. Wiem, że nie ma nic, co mógłbym powiedzieć, żeby poprawić jej samopoczucie. Chyba, że zapewniłbym ją, że zostaję. Ale to nieprawda.
Pozostało pięć minut
Wychylam się i delikatnie całuję ją w czoło, zatrzymując na nim usta, aby poczuć zapach jej blond włosów. I mogę się założyć, że właśnie wdycha zapach mojej koszulki. Tworzymy wspomnienia, na zawsze zapisując nasze zapachy w naszych umysłach. Z wielką niechęcią odsuwam się od niej, uśmiechając się.
- Możesz mi nalać kawy na drogę? – Odwzajemnia promienny uśmiech i całuje mnie szybko przed wyjściem do kuchni. Wrzucam kilka ostatnich przedmiotów do walizki i otwieram moją szufladę. Wyciągam z niej mały prezent i kładę go na krawędzi stolika. Jeśli coś pójdzie nie tak będzie miała po mnie pamiątkę. Jednak nie chcę teraz tak myśleć.
Szybko podnoszę torby i idę do przedpokoju, żeby ostatnie minuty spędzić tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Zostawiam bagaże na podłodze, odwracam się i widzę jak przygląda mi się z termosem kawy w ręku. Niecierpliwie rusza w moim kierunku, stawiając go na stoliku przy drzwiach. Kładzie głowę, jak zwykle, pod moim podbródkiem. Otaczam ją ramionami, przyciągając bliżej, i pozwalając, aby jej ręce owinęły się wokół mojej talii.
- Żałuję że nie mogę jechać z tobą z tobą - rzuca nieoczekiwanie.
- Abby...- wzdycham. Rozmawialiśmy o tym. Wiele razy.
- Mam na myśli lotnisko.- Och, w porządku. - Przez to musimy rozstać się cztery godziny wcześniej, niż gdybym poszła z tobą.
Całuję ją w czubek głowy Zostały dwie minuty. Czy naprawdę potrafię to zrobić?
-Musisz iść do pracy. - mówię, próbując uświadomić ją, że mimo wszystko ją rozumiem. I naprawdę rozumiałem..
Wzdycha ciężko i odsuwa się, aby spojrzeć na mnie, z rękoma wciąż dookoła mojej talii.
- Nie mogę uwierzyć, że Romano nie dał mi wolnego dnia. Wiem, że mamy niewiele pielęgniarek, ale...
Położyłem palec na jej ustach, uciszając ją.
- Nie chcę rozmawiać o Romano. Musisz chodzić do pracy. Tego nie zmienimy. Zróbmy teraz coś bardziej odpowiedniego.
W tym momencie przez otwarte okno słyszę samochodowy klakson. Doskonałe wyczucie czasu. Naprawdę.
Jej oczy są zamknięte. Lęka się tej chwili.
- Taksówka już jest - szepce. Zostawiam Jeep’a razem z nią. Nie ma sensu by stał dwa tygodnie na lotnisku. Ale będzie tutaj także dla jej wygody. Wiem, że codzienna jazda moim samochodem da jej poczucie mojej bliskości. Wyobrażenie jej za kierownicą z rozkręconą na maksimum płytą „The Pixies” dostarczy mi w Afryce wiele radości.
Czas ucieka. To moja ostatnia szansa, żeby wycofać się z misji. Jednak wiem, że tego nie zrobię. Znowu przyciągam ją bliżej siebie, jej głowa spoczywa przytulona do mojej piersi. Ściskam ją bardzo mocno aż boję się, że mógłbym ją zgnieść. Odwzajemnia uścisk. Odrywam się i natychmiast schylam by ją pocałować. Nie waha się podążyć moim śladem. Gdy nasze usta łączą się czuję łzy, powoli i rozpaczliwie wypływające z jej oczu.
Jeśli zamierzam wyjechać, to muszę to zrobić właśnie w tej chwili. Cofam się i biorę torby, spoglądam w górę, żeby zobaczyć ją jak wpatruje się we własne stopy. Nigdy nie lubiła, gdy widziałem jej łzy. Otworzyłem drzwi z jedną torbą, wiszącą na moim ramieniu, dwiema innymi w jednej ręce i termosem kawy w drugiej.
- Abby...- Wciąż ma wzrok skierowany ku podłodze. - Spójrz na mnie...
Podnosi głowę. Przygryza wargę w taki sposób, który sprawia, że chcę trzymać ją w swoich ramionach przez wieki.
Taksówka znów przypomina o tym, że powinienem jechać, trąbiąc w jeszcze jednym niezręcznym momencie.
Patrzę w okno i znowu przenoszę na nią spojrzenie. Wie, że to już koniec. Muszę
Powiedzieć: Do widzenia. Teraz albo nigdy.
- Kocham cię. Dużo bardziej niż wiesz, albo domyślasz się. Bez względu na to, co wydarzy się przez te dwa tygodnie nie zapomnij o tym, dobrze? Kocham cię.
Uśmiecha się przez łzy i kiwa głową
- Też cię kocham. Proszę, bądź ostrożny. Będę bardzo tęsknić.- Wiem, że nie mówi tylko o tych dwóch tygodniach, lecz o całej wieczności. Będę ostrożny. Będę za nią tęsknić jakbym
dostał się do wieczności bez niej. Ale nie możemy teraz rozwodzić się nad niebezpieczeństwem tej sytuacji. Zamierzam zostawić ją z uśmiechem na ustach.
Posyłam jej swój firmowy uśmiech, który tak kocha i puszczam do niej oczko.
- Wrócę.
I nagle odchodzę.
Miejmy nadzieję, że nie na zawsze.
~*~
cdn.
Rozdział następny: Osiem godzin
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Nie 20:55, 11 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
no niezłe jestem ciekawa jak rozwinie się dalej? a już miałam zacząć Ci marudzić, że stęskniłam się za Twoją "pisaninką"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jade_Eyed_Tenshi
Salowy
Dołączył: 12 Lut 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Somewhere I belong
|
Wysłany: Pon 17:39, 12 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
och Moniś ciesze się że postanowiłaś to skończyć niestety mi brakło do niego cierpliwości może jeszcze kiedyś wezmę sie za tłumaczenie jakiegoś ficka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:31, 15 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Jola, mam nadzieję, ze ejszcze nie udało Ci się stesknić
Oluś - ciekawe, kiedy i mi jej zabraknie
Miłego czytanai, aczkolwiek mam wrazenie, ze nie udało mi się oddać magii tego ficka
*
"Osiem godzin"
Minęło osiem godzin od jego odjazdu.
Wkładam klucz do drzwi mieszkania, bojąc znaleźć się w nim sam. Nie chodzi o to, że nie wiem jak przeżyć dzień - albo kilka dni – bez niego. To po prostu pierwszy z tych czternastu, które nadejdą. Dokładnie rok temu - i od jutra pięć dni, żeby być dokładnym - tak samo przejmowałam się takim okresem czasu. I tamtych czternaście dni spędziłam właśnie z nim. Wciąż z nim. Nie sama. Nie martwiąc się o niego. Nie tak, jak teraz.
Wchodzę do środka i kładę klucze na stole, obserwując wnętrze. Wygląda dokładnie tak samo jak rano. Dokładnie jak je zostawił. Oczekiwałam, że bez niego będzie wyglądało inaczej. Więc w porządku.
Odkładam moją torbę na kanapę i przechodzę przez pustą przestrzeń. Powinnam posprzątać ten bałagan, który zostawiłam rano. Po jego wyjeździe nie mogłam zostać tutaj ani chwili dłużej. Szybko wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam do pracy. Godzinę przed czasem. Mogę powiedzieć, że w domu, z jego pożegnaniem odbijającym się w moich uszach, było zbyt spokojnie. Miałam wybór- albo wyjść, albo zwinąć się na kanapie i rozpłakać, doprowadzając się do żałosnego stanu.
Cholerny Carter z jego cholerną zdolnością wyciągania mnie z mojej antyemocjonalnej muszli.
Idę do mojej – naszej - sypialni i uśmiecham się, widząc, w jakim jest stanie. Jego gorączkowe pakowanie zostawiło mnie z jego różnymi koszulkami, skarpetami i ręcznikami, które musze poskładać podczas jego nieobecności. Albo może nie będę ich ruszać, przynajmniej nie dzisiaj. To pociesza. I może do snu założę jego czarną koszulkę..
Łóżko. Cholera, jestem padnięta. Mogłabym usnąć w tym momencie. To był bardzo wyczerpujący dzień. Biorę koszulkę, którą wpadła mi w oko. Ściągam moje ubrania i wkładam ją przez głowę. Otacza mnie jego zapach. Tej nocy będzie mi się świetnie spało.
Łóżko mnie nawołuje. Lepiej posłucham. Podchodzę do niego i odsuwam kołdrę, decydując się spać po jego stronie przez najbliższe dwa tygodnie. Zawsze tak robię, gdy go nie ma.
Kładę się, pragnę wtulić twarz w poduszkę i zasnąć na wieki, ale wówczas przypominam sobie, że muszę sprawdzić automatyczną sekretarkę. Nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć przez łóżko do mojej nocnej szafki. Wówczas to zauważam.
Co do cholery? Zapiera mi dech w piersiach i mogę przysiąc, że moje serce
także się zatrzymało. Jestem jak sparaliżowana. Obrazy sprzed dwóch miesięcy odżywają w mojej pamięci. Wszędzie poznałabym to atłasowe, niebieskie pudełeczko. Wewnątrz znajduje się platynowa obrączka z kamieniem wielkości Gibraltara. Pierścionek. Pierścionek, którego nie oczekiwałam więcej ujrzeć. Pierścionek, którego za pierwszym razem nie powinnam widzieć. Pierścionek, który uświadomił mu, że jeszcze nie jest gotów go mi ofiarować.
Nie zrobiłem tego, ponieważ czułem, że ten moment...że ten moment był
niewłaściwy.
Dokładnie. Zrozumiałam. Wracając do tematu: dlaczego, do cholery, jest on na mojej nocnej szafce? Ciekawość znowu wygrywa. Pragnę jeszcze raz zobaczyć kamień, więc sięgam po pudełko. Pod nim odkrywam kopertę. Z moim imieniem. Teraz jest to nazbyt interesujące, ażeby przejść obok tego obojętnie. Otwieram pudełeczko i kładę je obok siebie, abym mogła spoglądać na pierścionek podczas czytania zawartości tajemniczej koperty. Rozdzierając ją znalazłam w środku kartkę. Nic nadzwyczajnego – tylko jedna z tych kart z przeuroczym chłopcem i dziewczynką, trzymającymi się za ręce. Uśmiecham się. Gdy chodzi o błahostki Carter jest do niczego. Ale ja też, jeżeli pochodzą od niego. Otwieram kartkę, a w środku jest wiadomość napisana jego nieczytelnym, typowo lekarskim charakterem pisma.
Abby!
Mam nadzieję, że będziesz mogła to dla mnie przechować, do czasu mojego powrotu. Jeśli o mnie chodzi, to już należy do Ciebie. Wiem, że powiedziałem, iż to nie był właściwy moment. Mam świadomość, że od tamtego czasu nigdy nie poruszyłem tego tematu. Ale chcę, żebyś wiedziała, że pragnę być z Tobą. Na zawsze. Nie mam pojęcia, co może się zdarzyć przez najbliższe dwa tygodnie i nie mógłbym opuścić tego świata, gdybyś nie znała moich prawdziwych zamiarów. Pragnę Cię poślubić. Pragnę nazywać Cię moją żoną i słyszeć, gdy mówisz do mnie mężu. Pragnę budzić się każdego ranka ramię w ramię, wiedząc, że mamy do tego pełne prawo. Pragnę spędzić resztę życia, zapewniając Cię, że Cię kocham, bo dotąd nie robiłem tego wystarczająco. Kocham Cię. Kocham, kocham, kocham… To brzmi tak pusto, zważywszy, że to, co czuję wobec Ciebie jest dużo, dużo większe. Nie ma słów, które mogłyby to określić. Wrosłaś w moje serce. Bez względu na to, w jakich okolicznościach znajdę się w ciągu tych czternastu dni, muszę mieć świadomość, że o tym wiesz i wierzysz w to. Przez wieki. Zaopiekuj się dla mnie pierścionkiem. Mam nadzieję, ze pewnego dnia będę mógł to zrobić oficjalnie. Lecz, gdy przeznaczenie ma inne plant, wiedz, że pragnąłem Cię poślubić. Ty i ja. Na wieki. Ponieważ nie ma już więcej słów: Kocham Cię.
John
Gdy kończę czytać łzy grożą wypłynięciem z moich oczu i jestem pewna, że wstrzymałam oddech. Ten człowiek jest niewiarygodny. Nie mam pojęcia, co we mnie widzi. Jednak jestem cholernie zadowolona, że to widzi. Włożyłam kartkę z powrotem do koperty i znowu pozwoliłam sobie spojrzeć na pierścionek. Mniej więcej niespodzianka. W liście pisze, że innym razem mógłby zrobić to oficjalnie. Jeżeli będzie następny raz… Wcięto jest rzecz, której mogłabym się trzymać, gdybym go straciła. Jak niewiarygodnie słodko-gorzkie…
Ciężko wzdychając, wycieram oczy, obiecując sobie nie zatracać się w tym koszmarze, który może wydarzyć się w mojej niedalekiej przyszłości. Nie. Obiecał mi, że wróci cały. Nie stracę go. Nie mogę. Podnoszę pudełko i wpatruję się w iskrzący kamień osadzony na platynie przez minutę, albo i dłużej. Wówczas szybko je zamykam i odkładam na szafeczkę razem z listem, w tym samym miejscu, gdzie je znalazłam. Jestem przekonana, że przez najbliższe dwa tygodnie będę często do nich wracała. Jak na razie nie mogę myśleć o niczym lepszym niż pójście spać. Jego słowa. Jego obietnice. Jego sny. Dla nas.
Znajduję drogę do jego strony łóżka i wsuwam się pod kołdry, wdychając zapach jego poduszki i pozwalając popłynąć myślom w jego stronę, zastanawiając się czy rozmyśla o mnie tak samo jak ja o nim.
Coś w moim wnętrzu podpowiada mi, że tak jest. Nagle czuję jak zanurzam się w świecie marzeń i miłych snów…
~*~
cdn.
Rozdział następny: Cały dzień
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Abby Carter dnia Sob 10:58, 17 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Avonelee
Lekarz
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
|
Wysłany: Pią 12:38, 16 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
w jednym słowie powiem "COOL"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jade_Eyed_Tenshi
Salowy
Dołączył: 12 Lut 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Somewhere I belong
|
Wysłany: Pią 14:00, 16 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Moniś uwielbiam twoje tłumaczenia mi zawsze brakowało słownictwa ^^
albo wychodziło tak "translatorowato" (Moniś pamiętasz "zarośla"? )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Sob 15:13, 17 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
poprostu super!!! i mam nadzieję że wystarczy Ci tej cierpliwości aż do końca i tłumaczenia i ficki wychodzą Ci zaj.....e
ogromniaste dzięki, że nie zdążyłam zatęsknić... czekam na kolejny rozdział!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 1:33, 18 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Dzieki, kochane, za komentarze Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak uskrzydlają i dostarczają chęci do pracy! Rozdział trzeci przed nami. Od następnego potoczy się akcja...
Jeden dzień
Jeden cały dzień.
Gdy zszedłem z pokładu samolotu na płyty lotniska w Kinshasa mogłem jedynie myśleć o tym, że minęły dokładnie dwadzieścia cztery godziny, odkąd po raz ostatni widziałem jej twarz. Kiedy zostawiłem ją stojącą w naszym mieszkaniu. Samą.
Lot był sporo dłuższy, niż oczekiwano. Gdy toruję sobie drogę do miejsca, gdzie spotyka się grupa, próbuję policzyć nasze całkowite opóźnienie. Dodatkowe dwie godziny na pasie startowym w Chicago. Półtoragodzinny postój w Maroku, na którym tankowaliśmy. Awaryjne lądowanie spowodowane złą pogodą, gdzieś w Afryce, zaowocowało kolejnymi dwiema godzinami spóźnienia. Więc minęła pełna doba odkąd wyszedłem z mieszkania, i ostatecznie postawiłem stopę na ziemi w Kinshasa. A wciąż nie znaleźliśmy się w miejscu naszego przeznaczenia. Czy ta podróż kiedykolwiek się skończy?
Dołączywszy do grupy, rzuciłem bagaże obok mnie i słuchałem kierownika misji, dającego nam wskazówki odnośnie kolejnego etapu podróży. Radził, żebyśmy byli gotowi natychmiast włączyć się do pracy, gdy wylądujemy na miejscu, wspominał nam także, że zaplecze medyczne jest niewiarygodnie ubogie w porównaniu do tego, co wcześniej było do naszej dyspozycji. Chciałbym wiedzieć czy kiedykolwiek próbował leczyć w County…
Ciągnął przez następnych pięć minut, albo i więcej, po czym powiedział nam, że spotkamy się tutaj za godzinę. Kiedy to wszyscy ruszymy w stronę naszego miejsca przeznaczenia. Gdy wszyscy zaczęli odchodzić, chwyciłem swoje bagaże i przeniosłem je na rząd krzeseł nieopodal okna. Opadłem na jedno z krzeseł i nagle moja głowa ląduje na moich dłoniach. Jestem cholernie wykończony!
- Długi lot, co?
Uniosłem głowę i napotkałem wzrok znajomego mężczyzny, stojącego przede mną. Jest mniej więcej mojego wzrostu, średniej postury, o czarnych włosach i w okularach. Teraz pamiętam. Był na pokładzie samolotu, siedział obok mnie, po drugiej stronie przejścia.
- To jakieś nieporozumienie… - rzuciłem z lekkim uśmiechem.
- Josha Loden – oznajmił, podając mi rękę. W odpowiedzi wyciągnąłem swoją.
- John Carter. Bierzesz udział w misji, prawda? – Westchnął ciężko, wyrażając moje własne uczucia,
- Tak… Jestem z New Jersey, a ty?
- Chicago – odparłem, kiwając głową. Jego brwi podjechały do góry, wywołując u mnie myśli o niej, i usiadł obok mnie.
- Wow… Daleko od domu, nieprawdaż? – To było pytanie retoryczne, lecz pomimo to kiwnąłem zamyślony. Ciągnął, a ja nie mogłem zdecydować się czy koniecznie pragnę tej rozrywki. Jest miłym gościem, ale jestem zmęczony… - Jaką specjalizację uprawiasz? – Usiadłem z powrotem na krześle, długo i zawzięcie mrugając.
- Ostry dyżur. Urazy. Jestem szefem rezydentów. – To wywołało kolejne uniesienie brwi, a moje myśli ponownie popłynęły w stronę kobiety, którą opuściłem dobę temu.
- Jak widzę, lekarz. Ja jestem pielęgniarzem. Przez pewien czas studiowałem, ale dziwnym trafem lepiej czuję się, będąc pielęgniarzem. Na początku tylko próbowałem opłacić studia, ale… cóż, jestem pewny, że to cię nie interesuje. Lekarze nie zamartwiają się życiem pielęgniarek. - I znowu pomyślałem o niej.
- Niewiele wiem o innych lekarzach, ale mogę cię zdziwić. Wiem więcej niż sobie wyobrażasz o życiu pielęgniarek. – musiałem lekko zachichotać, gdy to mówiłem, jedynie rozmyślając o niej i o tym jak bardzo moje życie w ostatnich czasach obraca się wokół niej.
Tęskniłem za nią. A to był tylko jeden dzień…
Jestem ciekaw, co właśnie robi. Zapewne pracuje, jestem przekonany. Powiedziała, że będzie cały czas pracowała, gdy będę nieobecny, żeby znaleźć sobie zajęcie. Zbyt się obawia. I za to ją kocham.
Nagle zorientowałem się, że Josha zwraca się do mnie po imieniu. Potrząsałem głową, wytrącając się z zamyślenia i skierowałem spojrzenie na niego.
- Przepraszam, słucham? – Uśmiechnął się i powtórzył.
- Tylko pytałem, czy jesteś żonaty. Moja żona i ja mieliśmy swoją pierwszą rocznicę zaledwie rok temu.
Momentalnie ugryzłem się w język, zadziwiając się jak łatwo skojarzyć z nią każdą część tej rozmowy.
- Nie – w końcu przemówiłem. – Nie jestem żonaty. Przynajmniej jak na razie. – Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Więc zaręczony? Daniele i ja byliśmy narzeczeństwem przez niespełna dwa lata, nim ostatecznie wylądowaliśmy pod ołtarzem. – Zamilkłem, nie wiedząc, co dalej powiedzieć, Czy jestem zaręczony? Nie mam pojęcia. Chciałbym sądzić, że jestem, jednakże nie mam pewności.
- Coś w tym rodzaju – odrzekłem jedynie to. Roześmiał się lekko, widząc moje niezdecydowanie.
- Więc, jak się nazywa? – rzucił.
- Abby. – Smakowałem jej imię, pieszcząc je językiem. Poczułem nieoczekiwaną potrzebę usłyszenia jej głosu. – Cóż, teraz naprawdę powinienem spróbować się z nią skontaktować, więc proszę o wybaczenie.
Josha udzielił mi akceptacji i ponownie chwyciłem swoje bagaże, odchodząc na poszukiwanie telefonu. Ostatecznie znalazłem kilka telefonów na kartę na ścianie za małą kafejką. Znowu postawiłem swoje bagaże i wyciągnąłem kartę na rozmowy transoceaniczne. Zacząłem wybierać po kolei odpowiednie numery. Wiem, że pracuje, przynajmniej powinna, więc najprawdopodobniej nie będzie mogła długo rozmawiać. Lecz potrzebuję usłyszeć jej głos. Rozpaczliwie potrzebuję…
Kilka minut wykręcania numeru później, w końcu usłyszałem sygnał na linii. Nim się zorientowałem po drugiej stronie słuchawki rozległ się głos Franka.
- Cześć Frank! Tutaj dr Carter. Abby jest gdzieś w pobliżu? – Proszę, niech tam będzie. Błagam.
- Cześć, doktorze Carter. Tak, jest gdzieś w okolicy. – Dzięki Bogu. – Nie powinieneś być w Afryce?
- Jestem, więc mógłbyś ją do mnie poprosić? Dzwonię z daleka… - Frank przeprosił mnie na moment i mogłem poczuć nieco szybsze bicie mego serca, oczekującego brzmienia jej głosu. I wtedy to usłyszałem.
- Carter? – Uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Cześć, kochanie. Jak się masz? – Mogłem usłyszeć jak wzdycha i wiedziałem, że także się uśmiecha.
- W porządku, zważywszy na to, że jesteś w połowie drogi dookoła świata. Jak tam jest?
- Na szczęście w porządku. Jak na razie jesteśmy na lotnisku w Kinshasa, a dalej zostaniemy zabrani awionetkami i wylądujemy na polu w ciągu najbliższej godziny. Jestem tak zmęczony lotem, ze wolałbym pójść tam na piechotę, niż lecieć kolejnym samolotem… - szydzę.
- Nie dziwię ci się – odpowiedziała z nutą śmiechu słyszalną w głosie. – Zadzwonisz do mnie, gdy dotrzesz na miejsce? – wypaliła.- Skąd będę wiedziała, że wszystko skończyło się dobrze?
- Zadzwonię. – Nienawidzę gdy się boi. Więc zmieniam temat. – Powiedzą mi, czy Luka też funkcjonuje jak w zegarku. – PO drugiej stronie rozległ się wybuch śmiechu i dałbym wszystko, ażeby widzieć jej uśmiech.
- Jakimś cudem mnie tonie zdziwiło. Wy dwaj, bawcie się dobrze, okej? Będzie wystarczająco dużo niebezpieczeństw samych w sobie. Nie chciałabym usłyszeć, ze ty i Luka pozabijaliście się nawzajem…
- Obiecuję – przyrzekłem jej z uśmiechem. – Żadnych bitew z byłym chłopakiem, Europejczykiem. Będę grzeczny. – Kolejna salwa śmiechu. Boże, jak za nią tęsknię! Chcę zapytać ją o pierścionek, lecz postanawiam czekać, aż sama poruszy ten temat. Jeżeli zechcę.
Oboje milczymy przez minutę, albo i dwie, wsłuchując się nawzajem w nasze oddechy.
- Naprawdę jestem z ciebie dumna – niemal szepnęła. – Nie chcę, żebyś uważał, że nie jestem tylko, dlatego, że tak usilnie starałam cię odwieść od tego pomysłu. Teraz jestem z ciebie dumna.
Zamknąłem oczy i cofnąłem się do tych wszystkich argumentów, które doprowadziły mnie do przyjazdu tutaj. Mam nadzieję, ze były czegokolwiek warte. Liczę, że ta podróż wiele mi da. Ale mimo wszystko jest ze mnie dumna. I nie mogę wpaść na nic nadającego się na odpowiedź.
- Kocham cię, Abby. – To wszystko, co powinienem zrobić. To jedyna myśl, która teraz kołace mi się w głowie.
Słyszę jej śmiech, gdy w tle rozpoznaję głos Haleh.
- Ech, muszę wracać do pracy, A ty złapać samolot. Czegoś potrzebowałeś?
- Jedynie chciałem usłyszeć twój śmiech. – odpowiadam. Nie chcę zakończyć tej rozmowy. Jednakże to się dzieje. A ona znowu wzdycha.
- Ja ciebie też. Zadzwoń do mnie, gdy tam będziesz. – I odchodzi,
Odkładam słuchawkę i ponownie chwytam bagaże, przechodząc bramkę, gdzie grupa zaczyna się znowu zbierać. Następną rzeczą, którą zrobimy będzie wyjście na pas startowy i ulokowanie się w małych samolocikach po pięć osób w każdym.
Znajdując sobie miejsce w grupie, wyglądam przez okno oczekując na przeznaczenie. Na prowizoryczny szpital położony w centrum strefy wojennej. Z Luką Kovac’em.
Wzdycham.
To do niczego nie prowadzi…
*
cdn.
Rozdział następny: Pięćdziesiąt siedem sekund
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Nie 1:47, 18 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
oj super że tak szybciutko fajny kawałek, ale czekam na ten rozwój akcji
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 1:24, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Wróciłam^^ Sorry za błędy... Może ktośc chialby zostac moim betą i poprawiać to, czego nie wyłapie Word? ;d
Pięćdziesiąt siedem sekund
Pięćdziesiąt siedem sekund. To o dziesięć sekund dłużej niż ostatnio.
Może moja następna próba zaowocuje pełną minutą? Człowiek powinien dziwić się, jak długo można wpatrywać się prosto przed siebie, nie mrugając. Muszę przyznać, że jestem w tym całkiem niezła. Posiadanie niezwykle godnego przeciwnika po drugiej stronie, także pomaga.
Obeszłam dookoła stolik, ruszyłam się po raz pierwszy od co najmniej piętnastu minut i chwyciłam obiekt mojego zainteresowania. Moja dłoń owinęła się dokładnie wokół niego. Pomyślałam sobie, że będę go trzymać przez wieki.
Nie mogę go odłożyć.
Nie teraz.
To wszystko, co mi pozostało.
Skupiałam nad tym swoją uwagę prawie przez trzy godziny.
Siedzę właśnie tutaj, na tym niewiarygodnie niewygodnym krześle we własnej kuchni, wpatrując się w tego wyjątkowego oponenta. Wygląda tak samo, jak za każdym razem, gdy trzymałam go w rękach.
Jednak tym razem, coś się różni.
Tym razem nie mogę złapać tchu.
Ledwie mogę logicznie myśleć.
Z jednym wyjątkiem.
Jedyna myśl, która nieprzerwanie przewija się w moim umyśle od ponad jedenastu godzin.
Odszedł.
Trzy dni temu, leżałam w naszym łóżku marząc o przyszłości. O pierścionku.
I wtedy to się stało. Pamiętam to, jakby zdarzyło się dwie sekundy temu.
Wyszłam z urazówki, żeby natknąć się na Susan, Kerry, Chunny, Haleh, Malika i kilka innych osób stłoczonych dookoła telewizora w recepcji.
Zapytałam się, czy jest coś ciekawego. Napotkałam na wystraszone i zrozpaczone spojrzenia.
Susan przygryzała swoją wargę. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Ja, przygryzałam wargę, jedynie wtedy, gdy coś było nie tak. Dlaczego Susan miałaby być inna?
Wtedy skierowałam swoje zainteresowanie na ekran telewizora i poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
Reporter z ponurą twarzą siedział za biurkiem stacji CNN. Nie potrafiłam zrozumieć jego słów.
Jedynie czytałam napis na dole ekranu.
„Awionetka z co najmniej 5 lekarzami-misjonarzami spadła poza Kinshasa”
Moje serce przestało bić.
Nie. To nie on.
Leciał trzy dni temu. Przecież wtedy z nim rozmawiałam.
Natychmiast spojrzałam na Susan. Wpatrywała się we mnie ze współczuciem.
Nienawidziłam jej za to.
Moje uszy wyłapały głos reportera i z powrotem powróciłam do oglądania, niepewnie wierząc – wiedząc – że to nie on.
- Wypadek, który miał miejsce siedemdziesiąt dwie godziny temu najprawdopodobniej był spowodowany przez usterkę samolotu, a nie przez atak rebeliantów, jak początkowo sądzono.
O Boże! Siedemdziesiąt dwie godziny temu. To nie mógł być on!
Błagam…
- Dla każdego, kto właśnie do nas dołączył mały samolot z najwyżejpiątką pasażerów i pilotem zaginął poza miastem Congolese w Kinshasa w poniedziałek. Trudności w porozumiewaniu się z tym regionem spowodowały opóźnienie w dostarczeniu do nas tych informacji, ale możemy teraz stwierdzić na pewno ze samolot przewoził misjonarzy medycznych, 3 z ameryki, do miejsca gdzie mieli być. Niestety, nikt nie przeżył. Będziemy przekazywali te mrożące krew w żyłach informacje tak szybko jak je otrzymamy, lecz na razie, żadne z nazwisk ofiar nie zostało podane do informacji.
Mój oddech uwiązł w gardle. Nie mogłam myśleć. Nie mogłam się ruszyć. Dokładnie jak teraz.
Susan chwyciła moją dłoń i szepnęła: Tak mi przykro, Abby…
Wyszarpnęłam się, unosząc brwi.
- Dlaczego? Przecież to nie był on. Gdyby tak było powinni do mnie zadzwonić. Nic mu nie jest.
Próbowałam przekonać samą siebie. Nie ją. Wiedziałam, że ma rację.
- Abby… - znowu zaczęła. – jeszcze nie kontaktowali się z rodzinami. Misja wciąż próbuje dojść do tego, kto to był, nim się skontaktują. Nie wiedzą, kto był, w jakim samolocie. A teraz wszyscy rozproszyli się w różnych miejscach, a oni próbują nadać wszystkiemu sens… Ale..
I wiedziałam.
Były jedynie trzy samoloty. John powiedział mi wystarczająco dużo.
I przed odlotem dodał, że jest jednym z niewielu Amerykanów na misji.
Nie mogłam uwierzyć, że to mi się przydarzyło.
Susan musiała zauważyć moje całkowite zdumienie odbijające się na mojej twarzy, bo szybko zabrała mnie do szatni.
Obiecał mi, ze zadzwoni do mnie, gdy dotrze na miejsce.
Wiec nie powinnam się martwić.
To było trzy dni temu.
Odszedł.
A teraz, ona mówi mi, że jest jej przykro. Znowu.
Mówi, ze powinnam wracać do domu.
Ale nie mogę. Nie mogę tam wrócić. Sama.
Susan na moją prośbę zabiera mnie do Doc. Chcę posiedzieć na naszym miejscu… Żeby spróbować zrozumieć, co się właśnie stało. Siedzimy tam od niespełna trzech godzin. Nie rozmawiałyśmy. Tylko siedzimy.
Jest świetną przyjaciółką. Nie naciska na mnie. Nie mówi, ze będzie w porządku. Ponieważ wie, że nie będzie.
I w cztery godziny po tym jak usiadłyśmy w tej kiepskiej restauracji, która była mi tak droga zasugerowała, że potrzebujemy świeżego powietrza.
Więc poszłyśmy na spacer. Zakończył się nad rzeką. Na ławce.
Jedynym, czego chciałam było myślenie o nim. I zapomnienie, że kiedykolwiek istniał. Dwie tak odmienne rzeczy w tym samym czasie.
Spędziłyśmy kolejne trzy godziny nad rzeką.
Opowiedziałam jej o pierścionku.
Już wiedziała. To tak typowe dla Cartera. Zawsze najpierw szedł do Susan, jakby nie mógł nic zrobić bez jej przyzwolenia. Co za ironia, naprawdę!
Gdy zaczęłam się otwierać, odkryłam, że mówię jej o tym, czym dla nas jest ta ławka.
Lecz wtedy przyszły łzy. Najzwyczajniej w świecie owinęła mnie swymi ramionami, uspokajając mnie, że jest ze mną.
Nawet, jeżeli jego nie ma. I nigdy nie będzie.
Przez kolejną godzinę włóczyłam się sama po ulicach. Bojąc się tam wrócić. Nie mając pojęcia, co powinnam dalej robić.
I nagle moje myśli popłynęły w stronę mojego pocieszenia.
Więc siedzę tutaj od trzech godzin. Bez słowa wpatrując się w moje pocieszenie.
Mój stary przyjaciel. Jak miło znowu cię widzieć, Jose.
Nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo musiałeś tęsknić. Lecz zawsze do mnie wracasz.
Trzy godziny gapienia się, a ja nie zrobiłam nic ponad odkręceniem butelki i umieszczeniem jej w rogu.
Tak cholernie tego pragnę! Nie! Jego tak cholernie pragnę!
Ale go nie ma. I nigdy tutaj nie wróci.
Zamiast niego jest tutaj Jose. Zawsze mogę na niego liczyć.
Trzy godziny planowania moich ruchów. Teraz nadszedł czas działania.
Wzięłam szklankę, stojącą przede mną i pozwoliłam, aby bursztynowy płyn wypełnił pustą głębinę. Tak jest dużo lepiej. Dopiero teraz gdzieś doszliśmy. Biorę mały łyk. Na końcu mej drogi czeka na mnie wieczór pozbawiony cierpienia.
Ale zaledwie kilka miesięcy temu… przyrzekłam sobie, że to już nigdy się nie stanie. Nigdy… I co więcej… obiecałam Mu.
Byłam zdecydowana zmienić się. Dorosnąć. Dokładnie tak, jak powiedział tamtej brzemiennej w skutkach nocy. Nocy, podczas której powinnam była otrzymać pierścionek, który właśnie teraz spoczywał u boku mego łóżka. Nigdy nie zobaczę, jak umieszcza go na mym palcu.
Muszę się napić. Nie zważając na to, co przyrzekłam…
Jednak przyłapałam się na tym, że wstaje od stołu. Pierwszy raz, gdy stoję na własnych nogach, odkąd wróciłam do domu. Ruszyłam w kierunku mojej sypialni. Już trudno nazywać ją naszą, nieprawdaż? Nic nie mogłam poradzić na to, że zastanawiałam się, co właśnie by powiedział. Mógł szepnąć z uznaniem, że jestem najsilniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek znał. Że mogę wszystko. Że nie mogę pozwolić, aby moje demony zwyciężyły… Wiem, że mógłby to powiedzieć. Czynił to za każdym razem w przeszłości.
Teraz, pierścionek jest na moim palcu. Gdy wpatruje się w niego, w moim umyśle, jak film przewija się historia naszego związku.
To były trzy długie lata. Lecz tylko jeden z nich, spędziłam w jego ramionach.
Tak wiele zmarnowanego czasu…
Tak wiele niewiarygodnych wspomnień.
Tak wiele planów na przyszłość. Teraz przekreślonych.
Jeżeli nie mogę sprawić, aby włożył mi pierścionek na palec, spędzę dzisiejszy wieczór na wyobrażaniu sobie, że już to uczynił. Przesunęłam platynową obrączkę z diamentem na serdeczny palec i nieoczekiwanie poczułam się pełniejsza. Lecz wiedziałam, że to jedynie złudzenie…
Także wiedziałam, że Jose czeka na mnie w pokoju obok..
John mógłby kazać mi ruszyć się. Wybrać przetrwanie tego. Udowodnienie, że potrafię.
I chcę.
Tylko nie jestem pewna, czy jest to możliwe bez Niego przy mym boku.
Sądziłam, że mogę zwalczyć złe duchy panoszące się w mej duszy, lecz gdy podejmowałam decyzję, wiedziałam, że wciąż mam Go przy swoim boku i mogę się na nim podeprzeć, gdy to konieczne…Tej sytuacji już nie ma. Nigdy nie będzie.
Lecz jeśli odszedł, jestem pewna, że właśnie obserwuje mnie z góry.
I ta myśl przeraża mnie na śmierć. Nie chcę, aby widział mnie w takim stanie. Był świadkiem mojej porażki. Złamania mojego przyrzeczenie. To nie było tylko dla niego. Także obiecałam to sobie.
Nie chciałby tego widzieć. Wiedziałam, że obudzę się jutrzejszego ranka pokonana i zła, jeżeli pozwolę Mr. Cuervo wniknąć do mojego organizmu.
Miłość mojego życia już nigdy więcej nie będzie prawdą. A ja nie wiem, co robić. Jedynie wiem, czego mi nie wolno.
Nie mogę płakać. Dzisiaj mam to już za sobą i prowadzi to do nikąd.
Nie mogę stać się zgorzkniała. To nie jego wina. Nie chciał mnie zostawić.
Nie mogę zapomnieć tego wszystkiego, czego dla nas pragnął. To jedyne, co mi pozostało.
I…
Nie mogę pić.
Takie działanie nie da mi poczucia otuchy, ani miłości.
Tylko dostarczy mi więcej bólu. Więcej strachu. Więcej złości.
Powoli odwracam się i odchodzę do kuchni. Był tam. Dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Nie mam pojęcia, dlaczego oczekiwałam, że zniknie. Pobożne życzenie, jak sądzę.
Nie chcę stawić czoła temu, iż prawie się poddałam. Znowu.
Lecz nie mogę się zmusić do pozbycia się tego.
I nagle…
Jego słowa. Moje słowa:
”…ponieważ, jeżeli będziesz próbowała udowodnić mi coś, pewien rodzaj błyskawicznej zmiany…”
„Nie zrobiłam tego dla ciebie! Sama budzę się z kacem, jasne?”
To prawda.
To nie było dla niego. Potrzebowałam udowodnić samej sobie, że potrafię znieść pokusę.
Ból.
Z nim albo bez niego.
Jeżeli to byłoby kłamstwem, nie powiedziałabym tego w środku kłótni, myśląc, ze z pewnością to nasz koniec.
Czas wprowadzić moje przyrzeczenia w życie. Dla mojego własnego zdrowia.
Zabrałam butelkę i stojącą przy niej szklankę, obie wypełnione Jose’m.
Gdy widzę ich zawartość spływającą do zlewu, mogę myśleć jedynie o tym, iż właśnie obserwuje jak znika moja jedyna pociecha. Bez tego płynu, nie mam już niczego, na czym mogłabym się wesprzeć.
On był prawdopodobnie moim ostatnim.
Lecz odszedł.
I teraz to jest moim jedynym pocieszeniem.
Ostatnia kropla alkoholu zniknęła w odpływie, mnie wypełniła duma. I niewiarygodna wściekłość.
Naprawdę potrzebowałam tego drinka. Wciąż potrzebuje. Ale jego potrzebuje bardziej.. Gdyby tylko mógłby być tutaj…
Nagle zorientowałam się, że ściskam pustą butelkę coraz mocniej i mocniej. I zobaczyłam, jak gwałtowanie rzucam nią o ścianę…
Szkło rozprysło się po pokoju, a ja nie mogłam nic zrozumieć w tym momencie. Osunęłam się na podłogę i wykończona ukryłam twarz w dłoniach.
Pierścionek wciąż był na mym palcu.
Gdyby jedną stroną tego mogło być wyleczenie wszystkich ran… Jednak, tylko ramię Cartera owinięte wokół mojej talii byłoby w stanie tego dokonać.
Ale przeżyłam bez niego. Zrobiłam to.
I mogę to zrobić. Zawsze.
Ale nie chce tego. Tylko Bóg wie, że mogłabym wszystko oddać, aby zobaczyć teraz jego twarz. Pocałować jego wargi i błagać, aby już nigdy nie opuścił mego boku. Lecz kilka ostatnich minut dowiodło, że jestem w stanie zrobić to bez niego.
Jak na razie niewiarygodny sens radości i mojego zwycięstwa w walce z moim starym przyjacielem jest niewystarczający, aby zatopić jedną nieprzerwaną myśl, przewijającą się w mym umyśle.
To mi się nie przydarzyło…
-------------------------------------------------------------
Never thought I’d be in this place
It’s someone else’s life I’m living
Wish I was living a lie.
The hardest part is when the bough breaks
Falling down and then forgiving
You didn’t kiss me goodbye
I’m choking on the words I didn’t get to say
And pray I get the chance one day
I still run, I still swing open the door
I still think you’ll be there like before
Doesn’t everybody out there
Know to never come round?
Some things a heart won’t listen to
I’m still holding out for you.
I can hear you smile in the dark
I can even feel you breathing.
But daylight chases the ghost
I see your coat and I fall apart
To those hints of you, I’m clinging
Now’s when I need them most
I should get up, dry my eyes and move ahead
At least, that’s what you would have said.
--SheDaisy “Holding Out For You”
~*~
cdn.
Rozdział następny: ”Dziewięć godzin
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jade_Eyed_Tenshi
Salowy
Dołączył: 12 Lut 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Somewhere I belong
|
Wysłany: Pią 10:18, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
nie no Moniś super geez kiedy ja ostatnio czytałam opowiadanie Carby ??
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Avonelee
Lekarz
Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
|
Wysłany: Pią 10:27, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
no oczywiście genialne...w końcu mozna się naczytać xDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Nie 22:04, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
jak zawsze świetne!!! nawet jeśli są malusieńkie błędziki to wogóle nie przeszkadzają one we wczytaniu się w tego super ficka czekamy na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 23:06, 18 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
W ramach zbliżajacej się drugiej rocznicyXD o ile ktoś to jeszcze czyta, zapraszam do lektury!
enjoy!
~*~
„Dziewięć godzin”
Od czasu do czasu
Najdelikatniejszy oddech przy mej skórze
Czuję cię, gdy wracasz
Tak, jakbyś nigdy nie odszedł
Od mego boku ani na moment,
Jakby łzy nigdy nie płynęły,
Jakby dłonie czasu
Trzymały ciebie i mnie
***
- Abby?
Czy ktoś woła mnie po imieniu? Śpię?
- Abby, obudź się…
Taa… Spać.
Już nigdy się nie obudzić…
Jestem tak zmęczona…
- Daaalej Abby… Podnieś się…
Świetnie.
Powoli i bardzo niechętnie otwieram oczy, wystarczająco, aby promienie słońca załamały się.
Kto, do diabła, śmie mnie budzić?
I, do diaska, czemu leżę na podłodze w kuchni?
Jak zwykle ciekawość wygrywa i otwieram oczy.
Susan.
- Hej… Hmmm, w porządku? Czy… yhm…?
Posyłam jej zmieszane spojrzenie i rozglądam się dookoła siebie.
I wtedy trafia to do mnie z całą mocą.
Myśli, że się poddałam.
Otaczają mnie szklane szczątki.
Sądzę, że gdybym była na jej miejscu pomyślałabym to samo.
Nagle wspomnienia wczorajszej nocy i kłótni z Senor Curevo wracają do mnie z całą mocą.
A jedyne czego chcę, to znowu zasnąć, bo wcale nie chcę o tym pamiętać.
Chcę zapomnieć, że odszedł.
John.
Mój Carter…
Spoglądając znowu na Susan, uświadamiam sobie, ze wpatruje się we mnie z mieszaniną strachu, zainteresowania i sympatii. Tak bardzo nienawidzę tego spojrzenia…!
- Która godzina? – To pierwszy raz, gdy odezwałam się od Bóg wie jakiego czasu.
- Prawie jedenasta rano.
Dziewięć godzin. Zdołałam zasnąć na całych dziewięć godzin, zapominając, że wczorajszy dzień w ogóle miał miejsce. We śnie On wciąż był obok mnie. Dziewięć godzin spokoju…
Susan w końcu poddała się i usiadła obok mnie.
- Abby… co się wydarzyło zeszłej nocy? Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Wiesz, że to jest ostatnią rzeczą, jakiej chciałby Carter…
- Nie zrobiła, tego. – Teraz jej spojrzenie wyraża czyste zainteresowanie. Żadnych innych emocji. Tylko ciekawość. – Chciałam. Potrzebowałam… Nie mogłam…. Nie mogłam znieść myśli, że odszedł… Sądziłam, że dam sobie tutaj radę sama bez niego. Jestem tutaj sama, zawsze wtedy, gdy on pracuje… Ale nie mogłam tego zrobić. Wszystko w tym cholernym miejscu pachnie nim, albo należy do niego, albo… - Mój głos uwiązł w gardle, a Susan milczała przez chwilę. Wtedy wskazuje gestem na cały pokój, a jej głos jest zarazem delikatny jak i wystraszony:
- A co z bałaganem? Mam na myśli, jeżeli nie piłaś… co się stało?
- Słuchaj, naprawdę nie potrzebuję teraz przez to przechodzić, jasne? – Nie mogłam udowodnić swojej trzeźwości tak zwanej najlepszej przyjaciółce, gdy sama myślę tylko o tym, że on już nie wróci. – Susan, przysięgam na Boga, jeżeli zamierzasz mnie teraz przesłuchiwać naprawdę wolałabym, abyś wyszła. I na marginesie, jak tutaj, do cholery, weszłaś?
Uniosła brwi do góry, spoglądając na mnie i otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz stwierdziła, że będzie lepiej, jeśli zamilknie. Zaczęła znowu po krótkiej przerwie:
- Carter… dał mi klucze nim wyjechał… Wiec mogłam sprawdzić, co u ciebie.. I w przypadku, gdyby coś mu się przydarzyło…
Jej słowa przywołują mnie do rzeczywistości z całą mocą. Wiem, że odszedł. Jednak te słowa w jej ustach, nawet wypowiedziane najdelikatniejszym tonem, nadają temu jeszcze więcej wyrazistości.
Wzdycham głęboko i przygryzam wargę. To wszystko, co potrafię zrobić.
Nie jestem w stanie całkowicie wypełnić swych płuc. Jest tutaj za mało powietrza. Za mało do życia. Za mało…
Cartera.
Moje dłonie nagle znajdują się na mojej twarzy i zdaję sobie sprawę z bólu głowy, przenikającego mą czaszkę. Gdyby nie to, ze wiedziałam, sądziłabym, że mam kaca.
Nim zorientowałam się, co się dzieje, Susan chwyciła moją dłoń i wzięła ją w swoje. Jej spojrzenie znowu przepełnia strach, zainteresowanie i sympatia. Mam ochotę zabić ją za to.
Lecz uświadamiam sobie, co skierowało na mnie jej wzrok.
Pierścionek. Wciąż jest na mym palcu. Zapomniałam, ze powinnam była go odłożyć.
Ale milczy. Tylko stoi i trzyma mnie za rękę, przyciągając najbardziej jak się da.
- Przygotujmy ci jakieś śniadanie - mówi z uśmiechem. Brzmi to bardziej niż żądanie, a nie jak propozycja.
Do diabła… To wyrwie mnie z tego wypełnionego wspomnieniami miejsca.
---------------------------
I z całego mego serca jestem pewna
Jesteśmy bliżej niż byliśmy kiedykolwiek
Nie muszę tego usłyszeć, ani zobaczyć
Mam wszelkie potwierdzenia, których potrzebuje
To więcej niż anioły
Obserwujące mnie
Wierzę, och wierzę…
---------------------------
- Więc?
Siedzimy przy stoliku w rogu małego sklepu z bajglami znajdującego się w dole ulicy, przy której znajduje się moje mieszkanie. Miejsce, które tak wiele znaczy dla rozpływających się wspomnień. To tutaj zawsze jedliśmy śniadania, gdy oboje mieliśmy wolne.
Lekko przypieczony bajgiel z borówkami z kremowym serem i dużą kawą. Jest tak przewidywalny. Tak prosty. Tak zwyczajny. Kocham wszystko, co z nim związane. Zawsze będę kochać.
- Co? – zapytałam, ponownie odwracając moja uwagę w stronę siedzącej naprzeciw mnie kobiety
Spojrzała na mnie ze złością, jakbym była kompletnie pozbawiona mózgu i niezdolna do zrozumienia jednego prostego słowa.
- Pierścionek? Może mogłabyś mi to wyjaśnić?
- Już wiesz. Wyjaśniłam ci zeszłej nocy, a ty powiedziałaś mi, że Carter i tak ci go pokazał. – Dźwięk jego imienia przechodzącego przez mój język uderzyła mnie jak tona cegieł. I znowu odkryłam, że nie jestem w stanie zaczerpnąć tchu.
Najwidoczniej Susan nie zauważyła pełnego bólu wyrazu mojej twarzy, ponieważ kontynuowała:
- Yhm, pokazał. Ale dlaczego nagle znajduje się na twoim palcu? Zeszłej nocy powiedziałaś, że właściwie ci się nie oświadczył.
Nie chcę o tym rozmawiać. Absolutnie nie.
Jednak wiem, że Susan martwi się o mnie - całkiem słusznie i nie przekraczając swoich granic. Po prostu nie chcę rozmawiać o Carterze. Nie wiem, czy bym potrafiła… Nie kiedy tak prosta czynność, jak wypowiedzenie jego imienia odbiera mi oddech.
Spogląda na mnie cierpliwie, a ja zastanawiam się, co mogłoby sprawić, że dałaby mi spokój. Chociaż na chwilę.
- Ja tylko… - Kolejny głęboki wdech. - Zeszłej nocy chciałam zobaczyć… poczuć jak mogłoby być… Udawać, że wciąż może być… Nie wiem… - Pomachała dłonią przed moją twarzą, próbując odegnać problem i ruszyć się.
Susan powoli przytaknęła, ale mogłam stwierdzić, że moje rozwiewanie złudzeń poprzez noszenie pierścionka uważa za niewłaściwe. I jestem przekonana, że ma racje. Noszenie tego pierścionka, gdy odszedł nie sprawi że poczuje się lepiej. Jedynie będzie dłużej utrzymywało mnie w stanie zaprzeczenia. Jednak nie mogę go zdjąć. Nie, gdy znajduje się właśnie tu. Na moim palcu. Tam, gdzie chciałam go widzieć, odkąd moje oczy po raz pierwszy na nim spoczęły tamtej pamiętnej nocy, gdy niemal mi się oświadczył.
Wszystkim, co mogę robić jest przygryzanie wargi. Nie mogę. Ten moment nie nadszedł. Jeszcze nie.
Sądzę, ze czyta w moich myślach, bo kładzie swą dłoń na mojej i szepce:
- W porządku. W swoim czasie… będziesz w stanie to zrobić.
Zamykam oczy i delikatnie potrząsam głową. W całym swoim życiu nie czułam się tak słaba.
Nawet, gdy Brian… Wciąż miałam dozę zmysłu samokontroli.
A teraz? Nie. Nie potrafię przekonać samej siebie, że płacz nic nie da. Podobnie jak uczucie bezradności, które mnie obezwładnia, gdy jestem bez niego. Albo utrata sensu życia, po tym jak odszedł.
Nie jestem taka. Jestem silna i niezależna. Więc dlaczego nie mogę przestać być zależną od niego?
Powinnam.
Odszedł. Na zawsze.
Moje myśli
Teraz, za jednym zamachem zmieniła temat.
- Zapomnij, wierzę ci. Przepraszam za moje podejrzenia.. Wiem, jak ciężko pracowałaś, żeby wyjść na prostą. Tylko myślałam przez krótką sekundę, że jeżeli cokolwiek będzie cię mogło popchnąć do butelki, to będzie to… no wiesz…
- Wiesz co? – zapytałam ostro, z otwartymi oczami. – Nie chcę więcej o tym rozmawiać. O nim… Nie chcę o tym myśleć. Po prostu przestańmy o tym rozmawiać i wyjdźmy stąd - - poprosiłam błagalnym tonem i wstałam, chwytając moja portmonetkę. – To miejsce też mi go przypomina. Chcę wrócić do pracy, zając się czymś…
- Zamierzasz…? Abby, nie sądzę… - teraz także stała.
- Tak, zamierzam. Nie mogę siedzieć w mieszkaniu przez cały dzień. I gdziekolwiek bym nie poszła, wciąż będę o tym myśleć. Muszę pracować, to jedyne wyjście, więc proszę, odpuść.
Zdałam sobie sprawę, ze jestem nieco szorstka i westchnęłam, gdy moja twarz złagodniała. Susan przyjęła moje spojrzenie, jako przeprosiny i pokiwała głową, robiąc kilka kroków w stronę drzwi. Odwróciła się z uśmiechem, a ja zamknęłam oczy na dłuższą chwilę, zanim ruszyłam za nią w gorący chicagowski poranek.
-------
Teraz, gdy odszedłeś,
Twoje życie przeminęło,
Tutaj to trwa, nawet, gdy już Cię nie ma
Każda dusza napełnia się światłem.
Jeśli mam rację, to nigdy się nie skończy
Nasza miłość może pokonać wieczność
Wierzę w to. Och, wierzę.
------
To zdecydowanie nie był dobry pomysł.
Próbując się ukryć przed wspomnieniem Cartera i brzmienia jego imienia, zdecydowanie nie powinnam pójść do County General. Wszędzie gdzie spojrzałam, widziałam go. Słyszałam. Czułam.
Nie mogłam postawić stopy w pierwszej urazówce – to tam pocałował mnie po raz pierwszy. Odkrył mój tatuaż. Tam po raz pierwszy…
Tak, zdecydowanie nie mogłam tam wejść.
Kantorek z lekami? Nie. Zbyt wiele skradzionych chwil, delikatnych pieszczot, miękkich pocałunków, słodkich niedorzeczności szeptanych do ucha.
Stanowisko pielęgniarek? Recepcja? W żadnym wypadku. W moich myślach, Carter właśnie tam jest. Wykończony po dniu pracy, a jego oczy rozjaśniają się, gdy się do niego zbliżam. Puszcza do mnie oczko, a usta układają się w słowa pełne uśmiechu: „Śliczna pielęgniarka”. To nasze tradycyjne powitanie w takich sytuacjach. Odpowiednie i wystarczająco uczuciowe, aby mógł wypowiedzieć je przy wszystkich. Subtelny dotyk mojej dłoni - seksualny żart i insynuacja, którą rozumiemy tylko my. Jego ręka łapiąca mnie za tyłek, albo odwrotnie, gdy jedno przechodziło obok drugiego.
Oczywiście, te dwa miejsca są zakazane…
A tu mamy świetlicę. Nie ma żadnej możliwości, żebym tam weszła. Próbowałam, gdy przyszłam tu dzisiejszego ranka. Nie będę znowu próbować. Wspomnienie, gdy śpi na kanapie, a ja cicho wślizguję się, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego czole wciąż jest żywe. Przebłyski chwil, gdy trzymał mnie w ramionach, szepcąc mi obietnice oddania i całując z pasją. Kiedy siedziałam obok niego, a nasze dłonie były splecione, gdy mnie pocieszał. Gdy śmieliśmy się z naszych ostatnich przygód. Drażnienie go słowami o ‘przerwie w spotykaniu się’, przed tym jak zamierzał wyjechać w jedną swoich licznych wycieczek. I…tak… erotyczna schadzka, albo dwie. Co mogę powiedzieć? Miłość sprawia, ze robimy zwariowane rzeczy. Tak, zdecydowanie powinnam się trzymać z daleka od tego miejsca…
Tak wiele miejsc, będących częścią mojej codziennej rutyny, teraz zdecydowanie i umyślnie unikanych.
Główna toaleta. Wspomnienie codziennych żartów i skradzionych chwil oddania, w ukryciu przed innymi, podczas czternastodniowej kwarantanny odcisnęło się w mojej pamięci. Jego usta na mojej szyi, moje dłonie wplecione w jego włosy. Niezdolność trzymania rąk przy sobie, gdy byliśmy razem. Poranek po naszej pierwszej, pełnej pasji nocy, kiedy rozmawialiśmy o kolejnym tatuażu, a jego ramię otaczało moje. Uśmiechy, które nie chciały zejść z naszych twarzy, słowa uwielbienia i delikatne pieszczony mej skóry. To pokręcone – żadna inna toaleta nigdy nie będzie tak romantyczna.
Doc Maggo. Jasne, wczoraj chciałam tam pójść. Ale teraz było to zbyt prawdziwe. Nie mogę – wydarzyło się tam zbyt wiele. To deser lodowy z gorącą krówką. Kawa i ciastko. Po prostu nasza historia…
Dach. Miejsce moich ucieczek w krainę samotności pełnej przemyśleń i spokoju. Ale to tam się zaczęło – kupił mi kawę i żartowaliśmy o trzymaniu ciepła przez inkubator. Tam zaczęliśmy być przyjaciółmi przed tą felerną Walentynkową nocą, która zmieniła go na zawsze. Wystarczy, ze chwilę pomyślę, a znajdę więcej takich chwil. Tam po raz pierwszy poprosił mnie o rękę, a co najmniej szczerze pokazał jakie ma wobec mnie zamiary. Nie dostałam pierścionka, ale nigdy nie zapomniałam wyrazu jego twarzy. Uczucia poraziły moje ciało, gdy krzyknął, że chce mnie poślubić. Zwykłe drżenie, nic więcej – ani mniej. Nie mogę tam pójść, bo to zbyt wiele…
A ponad wszystkim – moje cudowne podwładne, moja kochana kadra pielęgniarek, od dzisiaj niezwykła. Gdy wcześniej myślałam, że plotkując osiągnęły już swój szczyt, powinnam była zostać w domu. Z każdego rogu, zza którego wyszłam, za każdymi drzwiami, które otworzyłam… wszędzie słyszałam pozostałości rozmów o mnie. I Carterze. Oraz pierścionku, który był wciąż na moim palcu.
Przez cały dzień omawiały moją stratę, mój ból, żałosny stan, pierścionek… I roztrząsały, dodam, że bardzo głośno, dlaczego pierścionek pojawił się dopiero teraz. Po tym jak odszedł na zawsze.
Wiem, że nie chcą być takimi sukami, ale… naprawdę… Mogę prosić, żeby o tym nie rozmawiały? Nikt nie powinien o tym dyskutować. Przynajmniej dopóki trwa moja zmiana.
Nie powinnam tu przychodzić, ale druga opcja była gorsza.
Mogłam zrobić to, albo… zostać w mieszkaniu. Sama. Po raz kolejny. Sam na sam z myślami, bez czegokolwiek, co by je rozproszyło.
A to byłoby… dużo gorsze niż w porządku.
Nie chcę się rozkleić. Uda mi się. Muszę być silna. Jestem silna. Wierzył we mnie, a teraz ja zamierzam udowodnić, ze się nie mylił. Nawet jeżeli ma się o tym nigdy nie dowiedzieć…
Mam zamiar trzymać się twardo każdej minuty i wiem, że to przetrwam. Kocham go, dużo, dużo bardziej niż kiedykolwiek przyznałam. Bardziej, niż się domyślał…
Tęsknie za nim – żadne słowa nie są w stanie wyrazić jak bardzo… Nigdy nie przestanę. Tęsknota za nim jest wieczna.
Ale mogę żyć bez niego. Nie chcę, ale mogę… Sam Bóg wie, że jeżeli mogłabym coś zrobić… zrobiłabym to. Tak samo dla siebie, jak i dla niego. Sama sobie muszę udowodnić, że jestem odporna. Że jestem taką kobietą, jaką zawsze we mnie widział…
Chciałby tego dla mnie, wiem o tym… sama też tego chcę. Oczywiście nie tak bardzo, jak pragnę jego, ale dam radę. Wiem, że mogę to zrobić. Wiem, że będzie przy każdym moim kroku, przypatrując się mi. Strzegąc mnie. Tak, jakby był tutaj ze mną.
A moje serce wciąż jest złamane próbami zatrzymania go… zawsze będzie. To się nie skończy. Jestem pewna, że pokona wieczność…
-----
Zawsze będziesz częścią mnie
Pozostaniesz w moim sercu na zawsze
Gdybym mogła
Zatrzymałabym cię nawet na dłużej
Och… ludzie, którzy nie spostrzegają wystarczająco wiele
Wierzę w duchy
Doprowadza mnie to do szału, ale wierzę
Wierzę… Och, wierzę…
To więcej niż anioły
Obserwujące mnie…
Wierzę, och wierzę…
Następny rozdział:
Tydzień
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|