|
|
Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:34, 28 Lis 2006 Temat postu: Trudne macierzyństwo Kerry Weaver |
|
|
- Kerry, dzwonią ze szkoły Henry'ego! Proszą żebyś przyjechała jak najszybciej.
Jeden telefon wystarczył żeby Kerry oblała się zimnym potem. Zostawiła szpital w rękach Susan i pojechała do szkoły. Zastanawiała się co mogło się stać - ta niewiedza przyprawiała ją o jeszcze większe zdenerwowanie. Ten dziesięciolatek był dla niej wszystkim... Sandy zmarła dziewięć lat temu. Przez ten cały czas była samotna, jej cały czas zajmował Henry a może po prostu nie była gotowa się wiązać? Swoje życie dzieliła między szpitalem a tym małym chłopcem. Nie było jej łatwo... Bardzo często korzystała z pomocy opiekunek albo przyszpitalnego przedszkola. Czasami zostawał pod opieką Abby a ona sama zajmowała się jakimś ciężkim przypadkiem.
- Pieprzone Chicago! - Zaklęła gdy utknęła w kolejnym korku. Wciąż nurtowało ją to samo pytanie... Domyślała się, że może chodzić o nią i Sandy. Pamiętała ich pierwszą poważną rozmowę o tym co je łączyło.
<flashback>
- Henry umyłeś łapki? - Zapytała syna i podała mu śniadanie.
- Tak mamusiu. - Odparł rozbrajającym głosikiem i pokazał jej czyste "łapki". Chłopiec zaczął zajadać kolorowe kanapki podczas gdy Kerry pakowała go do przedszkola. Zauważyła pionową zmarszczkę między jego brwiami, która pojawiała się gdy malec intensywnie myślał, taką jak u Sandy...
- Mamusiu, ciemu nie mam tatusia, tiko dwie mamusie?
Spodziewała się, że gdy malec pójdzie do przedszkola będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Jednak mimo wszystko nie była na to gotowa...
- Czasami jest tak, że dziewczynki kochają siebie a nie panów. Z chłopcami tez tak jest. - Uklęknęła naprzeciwko synka i położyła mu dłonie na kolanach. Mówiła spokojnym głosem, chociaż wewnątrz trzęsła się ze zdenerwowania. - Tak było między mną i mamusią Sandy. Bardzo chciałyśmy mieć dzidziusia i w szpitalu, tam gdzie pracuję, włożyli ciebie do brzuszka mamusi Sandy. Byłeś wtedy taki malutki. - Niemal zetknęła kciuk z palcem wskazującym. Na jego twarzy malował się wyraz skupienia. W takich chwilach bardzo przypominał swoją mamę wywołując w niej radość a zarazem ból... - Rosłeś aż pewnego, pięknego dnia postanowiłeś z niego wyjść. Byłyśmy bardzo szczęśliwe. Jednak któregoś smutnego dnia mamusia musiała pójść do nieba i teraz ma piękne białe skrzydła. Patrzy na nas i zawsze tu jest. W naszych serduszkach.
- Ale tiko ja mam dwie mamusie...
- Bo takich dziewczynek, które się kochają i chcą mieć dzidziusia jest bardzo mało, Skarbie. - Powiedziała i pocałowała go w policzek.
- Ale oni mówią, zie to złe...
- Niektórzy tak myślą. Ale ja i mamusia Sandy bardzo się kochałyśmy. A ty, Skarbie, jesteś naszym najwspanialszym synkiem. Nie słuchaj kiedy tak mówią. To co jest złe albo dobre najczęściej zależy od miejsca siedzenia. - Była bardzo zdenerwowana, ba miała ochotę nawrzucać rodzicom tych dzieci co o nich myśli i bynajmniej nie byłoby to nic miłego. Z trudem zmusiła się do niewinnego żartu, który na szczęście wyrzucił na chwilę problem "dwóch mamuś" z głowy dziecka dając jej czas do namysłu.
<end of flashback>
Prowadziła zatopiona w myślach. Tylko cudem udało jej się uniknąć kilku wypadków samochodowych. Wracała myślami do tych pięknych chwil: gdy po raz pierwszy zobaczyły Henry'ego na szklanym monitorze, gdy trzymały go na rękach, pierwszych prób stawiania kroków... Po tych wesołych nadeszły te smutne: śmierć Sandy, jej rodzina, która próbowała jej zabrać Henry'ego... Później już nic nie było takie jakie być powinno. Gdy znalazła się pod budynkiem jego szkoły wyrzuciła z głowy obraz Sandy. W pośpiechu zamknęła samochód i na tyle szybko na ile pozwalało jej chore biodro ruszyła do gabinetu dyrektora. Siedziało przed nim dwóch chłopców, dwóch pokiereszowanych chłopców.
- Och... Henry... - Westchnęła z ulgą i przytuliła dziesięciolatka. - Nic ci nie jest? - Delikatnie dotknęła jego rozciętej wargi. - Byłeś...
- Tak mamo, zdezynfekowali. - Odpowiedział cichym głosem zanim zdążyła dokończyć pytanie.
- Pani Lopez, mogę prosić? - Usłyszała głos mężczyzny. Wzdrygnęła się na dźwięk jej nazwiska. Wprawdzie Henry też je nosił, ale w ustach tego mężczyzny zabrzmiało to wyjątkowo - dokładnie tak zwracali się do Sandy gdy przychodziła do niej do szpitala... Wstała i odwróciła się. Wychylał się zza drzwi gabinetu. Był w średnim wieku, jego włosy były szpakowate, na twarzy nie było ani śladu po zaroście. Weszła do gabinetu, który był pełen przepychu. "Typowe..." - Pomyślała z ironią. Zajęła miejsce, które jej wskazał. Spostrzegła, że nie są sami.
- Nazywam się Smith, a to pani Logan, nasza szkolna psycholog. - kobieta wyglądała jak z okładki żurnala: długie nogi, nienaturalnie duży biust, niebotycznie wysokie szpilki, kostium w kremowym kolorze z króciutką spódniczką, nienagannie ułożona blond fryzura i staranny makijaż. "Szkolna psycholog?" - Napije się pani herbaty albo kawy, pani Lopez?
- Weaver, panie Smith, nazywam się Weaver.
- Przepraszam, pani Weaver. - odparł lekko skonfundowany. - Chcieliśmy porozmawiać z panią o Henry'm. - dodał po chwili.
- Tak? - odpowiedziała szorstko. Mężczyzna wywarł na niej niemiłe wrażenie.
- Pani syn pobił kolegę. - do rozmowy włączyła się panie psycholog. Jej głos idealnie pasował do wyglądu: tak słodki, że zbierało się na wymioty. - Próbowałam z nim porozmawiać, ale nie był zbyt skory do zwierzeń.
- Mój syn jest spokojnym dzieckiem, zdarza mu się to tylko wtedy gdy zostanie sprowokowany.
- Jest pani jego biologiczną matką?
- Nie jestem. - powiedziała zirytowana. Zachowanie tej dwójki, które sugerowało, że od początku winili jej syna doprowadzało ją do białej gorączki. - O ile dobrze pamiętam mieliśmy rozmawiać o tym co się wydarzyło dzisiejszego dnia, a nie o mojej przeszłości.
- Usiłuję dociec przyczyn zachowania Henry'ego. - natychmiast usłyszała. - Jego wychowawczyni poprosiła mnie żebym z nim porozmawiała. Zaobserwowała, że odstaje od rówieśników i popada z nimi w konflikty.
- Samotnie wychowując Henry'ego i jednocześnie pracując na kierowniczym stanowisku nie zawsze mogę poświecić mu tyle czasu ile bym chciała. - rzekła chłodno. Nie miała ochoty tłumaczyć się obcym ludziom ze swojego życia. Naprawdę robiła wszystko żeby wynagrodzić mu brak normalnej rodziny. - Mamy bardzo dobry kontakt.
- Nie zauważyła pani żadnych zmian w jego zachowaniu?
- Nie! Chciałabym z nim porozmawiać. - była niewyobrażalnie zdenerwowana. Ta rozmowa prowadziła do nikąd. Nie znosiła gdy ktoś zachowywał się w taki sposób wobec ich syna. Pani Logan wyszła z gabinetu i przyprowadziła chłopca. Usiadł obok mamy ze spuszczoną głową, nie miał odwagi podnieść na nią wzroku. Wyglądał tak smutno...
- Synku, powiedz mi co się stało. - zwróciła się do niego cichym i spokojnym tonem.
- Mamo, muszę? - zapytał spoglądając w stronę tamtej dwójki.
- Powiedz mi na ucho. - odpowiedziała uspokajająco i nachyliła głowę w jego stronę.
- Nazwali ciebie i mamę...- zaczął szeptać nerwowym tonem. Po chwili urwał. Zalała ją fala furii. Jak można wygadywać takie rzeczy dziesięciolatkowi? W niczym nie zawinił... Jest tylko dzieckiem. - Nazywają ciebie i mamę... z... - ponownie przerwał nie mogąc dokończyć słowa. - Lesbijkami i tym podobnymi...
- Co takiego? - oburzyła się, ale szybko opanowała się i przytuliła go mocno. - Henry, ludzie mówią różne rzeczy niekoniecznie mając o nich jakiekolwiek pojęcie. Poczekaj na mnie przed gabinetem, okej?
- Jasne, mamo. - juz wyglądał nieco lepiej. Uśmiechnął się i wyszedł. Kerry wbiła swoje spojrzenie wyrażające zwątpienie w kompetencje w psycholog. - Nie pomyślała pani, że zachowanie mojego syna może być wywołane przez postawę jego rówieśników?
- Oczywiście. Przeprowadziłam rozmowę z uczniami z jego klasy.
- Na pewno powiedzieli pani prawdę. - mruknęła ironicznie. Gdzie ta kobieta studiowała?- Jestem lekarką i pracuje w szpitalu. Jak każdy z moich kolegów po fachu ukończyłam rozszerzony kurs psychologii prowadzony przez wykwalifikowanego nauczyciela akademickiego, dlatego proszę mi nie wmawiać, że z moim dzieckiem jest coś nie tak. Radziłabym pani powrót do szkoły bo jak widać nie jest pani w stanie rozwiązać konfliktu między grupą dzieci. Nie życzę sobie żeby sugerowała pani, ze z moim dzieckiem jest coś nie tak. - dokończyła zimnym tonem.
- Pani Weaver, nikt nie sugeruje, że z Henry'm jest coś nie tak. - rozpoczął pojednawczym głosem dyrektor. - Również prosiłbym, aby pani nie podważała kompetencji pani Logan.
- Nie kwestionuję, tylko wyrażam swoją opinię, którą wystawiłam na podstawie tego co usłyszałam. - odparła szorstkim tonem. Żałowała, że zapisała tu syna skoro jedynym kryterium w doborze kadry była długość nóg i zawartość stanika. Będzie musiała poszukać jakieś dobrej szkoły.
- Pani Weaver, naprawdę chcę pomóc temu chłopcu.
- W naszym interesie leży wyjaśnienie tej sprawy. Bylibyśmy wdzięczni gdyby pani nam pomogła. Może nam pani powiedzieć kim jest dla Henry'ego oraz co pani powiedział? - Kerry wbiła w nich zirytowane spojrzenie. Nie wstydziła się tego, że jest lesbijką, ale nie chciała robić problemów Henry'emu. Doskonale wiedziała jakie jest nastawienie społeczeństwa wobec homoseksualistów. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jeżeli sprawa nie wyjaśni się w oczach tych dwojga, wina wciąż pozostanie po stronie Henry'ego.
- Z jego biologiczną matką łączyła nas bliska zażyłość. Kiedy Henry miał roczek zmarła. Jej rodzina nie chciała, aby chłopiec pozostał ze mną, chociaż doskonale wiedzieli czego chciała jego matka. - mówiła spokojnym głosem, lecz niemal trzęsła się z powstrzymywanego gniewu. - Sąd przyznał mi opiekę nad chłopcem. Wystarczy? - oboje wpatrywali się w nią z uniesionymi w geście zdziwienia brwiami. Wymienili krótkie spojrzenia. Atmosfera w pokoju znacznie się ochłodziła.
- Chce pani powiedzieć, że jest homoseksualistką?
- A widzi pani w tym coś złego? - zapytała agresywnym tonem, którego używała w pracy. - Owszem jestem. - dodała po chwili już spokojniej.
- Uważa pani, ze jest to odpowiednie środowisko dla dorastającego chłopca? - zwrócił się do niej mężczyzna. Za wszelką cenę próbował zachować się jak profesjonalista, ale nie wyszło mu to najlepiej.
- Sugeruje pan sprawy, które mnie obrażają. - odparła sugestywnie cichym głosem.
- Pani Weaver, dorastanie Henry'ego w homoseksualnym środowisku może mieć znaczący wpływ na jego psychikę. - wtrąciła się "kompetentna psycholog".
- Sugeruję, żeby państwo przestało się wypowiadać na tematy o których nie ma pojęcia. -sączyła słowa. - Homoseksualiści są normalnymi ludźmi, dlatego radziłabym aby państwo przestali postrzegać mnie przez pryzmat nieprawdziwych stereotypów. Jedyną różnicą jest to, kogo darzymy uczuciem. - nieznośna ciszę, która zapadła po jej słowach przerwał dźwięk peageru. Odpięła go od paska spodni i przeniosła wzrok na wyświetlacz - numer szpitala. - Muszę wracać do pracy. Zabieram syna ze sobą. Następnym razem radziłabym, żeby państwo upewnili się co sprowokowało mojego syna. Jest spokojnym dzieckiem, ale denerwuje się gdy jego matki wyzywa się od zboczeńców. - mówiła na pozór uprzejmie jednak twarde nutki w głosie nie pozostawiały złudzenia co do tego, co myśli o swoich rozmówcach. Opuściła gabinet bez słowa nie zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem.
- Synku, weź plecak. - zwróciła się do niego. Gdy zniknął w korytarzu zadzwoniła do szpitala, uprzedzając, że niedługo będzie. Kiedy chłopiec wrócił bez słowa opuścili budynek. Jej zdenerwowanie zaczęło się przeradzać w olbrzymi smutek. Usiadła na miejscu kierowcy; po jej policzku spłynęła samotna łza, którą otarła nim przykuła uwagę Henry'ego. Wyprostowała się, przymknęła oczy i dzieła kilka głębszych wdechów.
- Mamo, wszystko w porządku? Przepraszam... - dodał pokornym tonem.
- Nie jestem na ciebie zła, synku. - odwróciła się do niego i spróbowała uśmiechnąć się. - Jesteś głodny?
- Troszkę. - jej słowa wcale nie sprawiły, że wyglądał lepiej.
- Dzwonili ze szpitala. Musisz pojechać ze mną, trochę to potrwa... Zjesz coś na miejscu, dobrze synku?
- Yhmmm.
Odpaliła samochód. Znowu nie udało jej się znaleźć ukojenia w prowadzeniu auta. Wciąż przenosiła wzrok na smutną twarz syna, która odbijała się w lusterku. Czuła się jak egoistka - pragnąc dziecka nie zastanawiała się jak będzie wyglądało jego późniejsze życie. Nie myślała o tym, ze rówieśnicy będą go szykanować za odmienną orientację matek. Zastanawiała się o ilu incydentach jej nie powiedział, wiedziała, że usłyszała tylko część... Szukała jakiegoś środka, który sprawiłby, że przestałby być spychany na bok przez kolegów. Jedynym rozwiązaniem, które jej przyszło do głowy była zmiana szkoły. Będą się musieli nad nią poważnie zastanowić...
cdn.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
cofeinka
Salowy
Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Fire Room
|
Wysłany: Wto 22:45, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
No po prostu genialne... a ja kocham po prostu Kerry wiec skradłaś moje serce na Amen i nawet na taki temat to ja bym nie wpadła Jezu cudowne zaraz drukuje będe jutro w szkole czytać lol2 booooskieee
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:48, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
hehehe cieszę się^^
Tym razem na ulicach Chicago panował mniejszy ruch, więc droga powrotna zajęła im nieco powyżej dwadzieścia minut.
- Henry, weź ze sobą plecak. - rzuciła gdy zaparkowała pod gmachem szpitala. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy po przekroczeniu progu County były dwie roześmiane lekarki, które na widok swojej szefowej od razu spoważniały i podeszły do niej.
- Kerry, jakaś kobieta o ciebie pytała. - zwróciła się do niej Susan, dyskretnie wskazując głową na jedną z osób siedzących w poczekalni. Zamarła... to była jej matka. Nie widziała jej od kilku lat... Przywitały się z Henry'm, dopiero po chwili spostrzegając jej dziwne zachowanie.
- Abby, mogłabyś zbadać Henry'ego? - wykrztusiła po chwili wciąż wpatrując się w swoją biologiczną matkę. - Bił się...
- Mamo! Mówiłem ci, że nic mi nie jest! - zaoponował wchodząc jej w słowo. - Mam tylko rozciętą wargę.
- Twoja mama ma rację. Zawsze lepiej jest się upewnić. - wtrąciła się, czochrając go po głowie i odwróciła się w stronę sal. Rzucił w stronę matki spojrzenie spod brwi i ruszył za Abby.
- Henry! - zatrzymała go. Nie dosłyszała zirytowanego westchnięcia chłopca. Wyjęła z portfela kilka monet i dwa banknoty, które mu dała. - Kup sobie coś do jedzenia. Obawiam się, że będziesz długo czekał.
- Dzięki.
- Co się stało? - zapytała Susan, gdy zniknął za rogiem.
- Pobił się z jakimś rozwydrzonym bachorem. Susan, mogłabyś dopilnować, żeby nikt nam nie przeszkadzał? - poprosiła wskazując wzrokiem na matkę. Blondynka zapewniła ją, że sprosta zadaniu, po czym wróciła do swoich zwykłych zajęć. Kerry jeszcze chwilę stała w miejscu. Wzięła głęboki oddech i podeszła do niej.
- Dzień dobry, mamo. - słysząc głos, kobieta odwróciła się. Zmieniła się, wyglądała dużo starzej. jej skóra była nienaturalnie blada i ściągnięta, a włosy krótkie i przyprószone siwizną. Przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie, które miało miejsce siedem lat temu. Od tamtego czasu utrzymywały sporadyczny kontakt. Wysyłała jej aktualne fotografie syna i telefonowała do niej. Ich rozmowy zawsze były sztuczne i odbywały się według utartego schematu. Upewniały się, że u nich wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale nigdy nie poruszały poważniejszych kwestii. Kerry do tej pory nie powiedziała Henry'emu, że ma jeszcze jedną babcię. Wiedziała, co sądzi o związku córki z jego matką. Nie chciała go smucić świadomością, że nawet najbliższa rodzina traktuje homoseksualizm jako coś złego i nie na miejscu. Wystarczyło, że musiał znosić rówieśników.
- Witaj Kerry. - odpowiedziała nerwowo.
- Chodźmy do mojego gabinetu.
Szły milcząc, skrępowane swoją obecnością. Każda z nich obawiała się rozpocząć rozmowę. Weszły do gabinetu, którego wystrój zmienił się bardzo niewiele od czasów gdy zajmował go Romano. Przybyło tylko kilka bibelotów i mnóstwo fotografii.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowała gdy zajęły swoje miejsca.
- Poproszę herbaty. - wstała i przygotowała napoje, które postawiła na biurku. Zapadła między nimi uciążliwa cisza. Sączyły napoje zastanawiając się co mogą powiedzieć.
- Co u ciebie, Kerry? - Helen po kilku minutach zdecydowała się odezwać.
- Wychowuję Henry'ego, kieruję szpitalem... Wszystko po staremu.
- Nie to miałam na myśli. Co u ciebie. - wbiła w niej zaskoczone spojrzenie. Widząc, że nie rozumie o co jej chodzi dodała: - Spotykasz się z kimś? - to pytanie ją zaskoczyło.
- Nie, od śmierci Sandy nie mam nikogo. - odparła po chwili.- A co u ciebie? - w pokoju ponownie zapadło niezręczne milczenie.
- Umieram, Kerry... - usłyszała kilkadziesiąt, długich sekund później.
- Nic ci nie jest Henry. - powiedziała Abby, oglądając zdjęcie rentgenowskie chłopca.
- Przecież mówiłem. - mruknął posępnie. Siedział na kozetce. Jego nogi nie się gały jeszcze do podłogi, machał nimi w powietrzu.
- Twoja mama dba o ciebie, jak każda matka. - spojrzał na nią bez przekonania i wzruszył powątpiewająco ramionami. Uklękła naprzeciwko niego.
- Co się dzieje Henry?
- Nic.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Czasami łatwiej jest porozmawiać z kimś obcym, niż z najbliższymi.
- Nie lubią mnie w szkole. - odpowiedział po chwili.
- Dlatego, że twoje matki są homoseksualistkami?
- Yhmmmm...
- Mnie też nie lubili w szkole, moja mama była chora. Nie można wybierać sobie rodziców, Henry. Jesteś świetnym chłopcem i to jakiej orientacji są twoje mamy nie ma znaczenia. Wierz mi.
- Mam tak po prostu słuchać jak je obrażają?
- Nie da się zmienić nastawienia ludzi. Twoje mamy też nie miały łatwego życia, ale miały siebie, a teraz ty masz swoją mamę.
- Naprawdę?
- Poznałam Kerry jeszcze zanim spotkała twoją mamę. Na początku byliśmy trochę... hmmmm... nie zachowywaliśmy się najlepiej Henry, ale później zrozumieliśmy jaki robimy błąd. Twoja mama na pewno mówi ci, żebyś nie słuchał swoich rówieśników i ma absolutność rację.
- Ale ja nie potrafię ich nie słuchać!
- Kiedy nie będziesz reagował na to co mówią, to prędzej czy później im się znudzi. - wciąż nie wyglądał na przekonanego. - Idziesz ze mną do Magoo?
- Mogę iść... - podniosła się i poczochrała go po głowie. Wyszli z sali i ruszyli korytarzem. Przeszli obok jednej z sal intensywnej opieki. Chłopiec przystanął i zajrzał do środka.
- Nie idziesz? - odwróciła się, ale jego już nie było na korytarzu. Drzwi zamknęły się. Był już w środku. Sala wyglądała tak spokojnie... Wielokrotnie widział jak wyglądała, kiedy przywieźli kogoś z wypadku... Tak jak jego mamę... Usiadł na kozetce i przymknął oczy. Wokół niego była tylko cisza. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi, a po chwili czyjeś ciche kroki.
- Henry, co się stało? - zapytała go Abby siadając obok niego.
- To tu prawda?
- Co?
- W tej sali zmarła moja mama.
- Henry... - powiedziała cicho. Nie wiedziała co powinna zrobić. - Myślę, że powinieneś porozmawiać o tym z mamą.
- Ale ona nie lubi o tym rozmawiać.
- Lekarzowi jest bardzo ciężko, kiedy nie może komuś pomóc. A gdy tym kimś jest ta jedna, jedyna osoba...
cdn.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
cofeinka
Salowy
Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Fire Room
|
Wysłany: Wto 22:51, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
no po prostu zgon... CUDOWNE... jeszcze się uzależnie jak od kawy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:54, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
jesteś uzalezniona od kawy? Kurcze... jak ja xDDD
***
- Co takiego?
- Umieram, Kerry. Mam raka, lekarze mówią, że nie mam już żadnych szans.
Znowu te słowa, budzące świadomość, że nie możesz pomóc. Wiesz o tym, ale nie chcesz, nie możesz w to uwierzyć. Usiłujesz nie przypominać sobie tych chwil, lecz same powracają. Jak podstępny potwór wkradają się w twoje życie, odbierając resztki radości, które pozostały gdzieś na dnie twojej duszy. W nocy, kiedy pracujesz, albo patrzysz na dziecko. Zawsze, dopadając cię w najmniej oczekiwanych momentach. Sprawiają, że znowu wszystko widzisz w czarnych barwach, bo brakuje obok ciebie tej jednej, jedynej osoby. Z nadzieją budzisz się, przewracasz na bok, a tam oczekuje cię tylko pusta poduszka... Każdy sprzęt i kąt ją przypomina. Masz wrażenie, że zaraz wróci z długiej podróży, pocałuje cię i znowu będzie dobrze. Ale to tylko złudzenie... Pozostały ci tylko wspomnienia, jej zapach, którym przesiąkły jej ubrania i poduszka na której spała oraz najpiękniejszy ze skarbów, które ci ofiarowała - Henry. Sandy, widzisz ją wszędzie. Każda mijana na ulicy osoba ją przypomina, a później w tym małym chłopcu znajdujesz tyle podobieństw... Czasami przynosi to niewyobrażalny ból, ale innym razem niesamowitą ulgę, bowiem wiesz, że jakaś jej cząstka pozostała na tym świecie. Odnajdujesz w nim nowy sens życia i jemu poświęcasz całą swoją uwagę, ale to wcale nie znaczy, że zapomniałaś. Z każdą chwilą pamiętasz coraz bardziej, przypominając sobie jej twarz. Nie wyobrażasz sobie, żeby ktoś inny zajął jej miejsce. To niemożliwe, a może to konieczne abyś nie popadła w obłęd? Osmolona twarz Sandy. Rzucane ukradkiem spojrzenia Susan, mówiące, że już nie ma szans. Słabnący uchwyt ręki, ostatni pocałunek. Gdy zostajesz sama z krwawiącym sercem. Odtrącasz pomoc, pławiąc się w smutku. Już jej nie ma i nie będzie. Przed tobą jest tylko ciemność.
- Kiedy, ile masz czasu? - zapytała zduszonym przez powracające emocje głosem.
- Góra pół roku. - usłyszała głuchą odpowiedź.
- Mamy tutaj świetnych onkologów, na pewno coś da się zrobić.
- Nie mówisz jak lekarz. - zauważyła.
- Gdy chodzi o najbliższych przestaje się myśleć jak lekarz. - odparła. Sandy... Pisk maszyn, Susan ogłaszająca godzinę zgonu... Już nic nie będzie takie samo.
- Sandy, chodzi ci o nią, prawda?
- Również o ciebie. - powiedziała zgodnie z prawdą. Mimo wszystko to była jej matka, która dała jej życie. - Gdzie się zatrzymałaś?
- W motelu.
- Możesz wprowadzić się do nas. Mamy z Henry'm duży dom. - nie wiedziała dlaczego to robi. Chciała nadrobić stracone chwile? A może usiłowała zrobić coś niemożliwego - powstrzymać czas? Zatrzymać śmierć, zrobić to czego nie udało się w przypadku Sandy. Po tej propozycji pękła część murów między nimi. Były matką i córką, a nie dwiema obcymi kobietami.
- A Henry? Nie wie o mnie, prawda? - Kerry pokiwała głową, lekko zawstydzona. - Naprawdę uważasz, ze to jest dobry pomysł? Chcesz tego?
- Chcę mamo. - odpowiedziała z mocą, której się po sobie nie spodziewała. Była to najszczersza prawda.
- Dobrze, Kerry. - odparła z uśmiechem na wyniszczonej chorobą twarzy. - Ale jeżeli będę dla was ciężarem... - dodała.
- Nie będziesz. - zapewniła ją zdecydowanym głosem. -pojechać z tobą po rzeczy?
- Nie trzeba, poradzę sobie. Przyjdę jutro do szpitala, bo powinna mieć czas, żeby powiedzieć o wszystkim Henry'emu.
Henry... Właśnie z całą mocą wróciły do niej problemy tego małego chłopca, który był dla niej wszystkim. Muszą porozmawiać, rozważyć zmianę szkoły. Jej obowiązkiem jest udzielenie mu wsparcia. Miała wrażenie, że to ktoś inny żegna się z matką i idzie do świetlicy, aby tam czekać na Henry'ego. Gdy usiadła w tamtym miejscu, którego nie dotknął upływ czasu, rzeczywistość przemieszana z przeszłością uderzyła w nią ze zdwojoną siłą. Ostatnia rozmowa z Sandy, Henry siedzący przed gabinetem dyrektora, pocałunek w Izbie Przyjęć niechciany, acz wspaniały, Henry pytający ją czy wszystko w porządku, Sandy trzymająca go po raz pierwszy, dzień w którym się poznały. Nie zauważyła kiedy z jej oczu wypłynęła pierwsza łza, a zaraz za nią kolejne, powodując przemianę nieustępliwej szefowej Kerry Weaver w smutną, doświadczoną przez życie i zagubioną kobietę.
- Kerry? - jak przez mgłę usłyszała głos Susan. - Kerry, co się stało? - gdy nie otrzymała odpowiedzi usiadła obok niej i objęła ramieniem, pozwalając jej się wypłakać. Kerry nic nie mówiła, tylko szlochała coraz bardziej rozpaczliwie. Kiedy wylała z siebie wszystkie łzy Susan ponowiła swoje pytanie.
- Nie radzę sobie z tym wszystkim... Pragnąc dziecka nie zastanawiałam się nad tym co będzie później przezywało... Skrzywdziłam Henry'ego.
- Kerry, co ty mówisz? - oburzyła się. - Naprawdę jesteś dobrą matką. Sama go wychowujesz i nikt od ciebie nie wymaga, żebyś radziła sobie ze wszystkim. Jasne? Henry ma dużo szczęścia, że jesteś jego matką.
- Nie wiesz co mówisz, Susan.
- Mylisz się, wiem i to bardzo dobrze. Jesteś świetną matką, rozumiesz. Abby zabrała Henry'ego do Magoo i niedługo będą z powrotem. - dodała i wróciła do swoich zajęć, zostawiając ją samą.
Słowa Susan sprawiły, że poczuła się nieco lepiej, chociaż była nieco zażenowana tym, że ktoś był świadkiem jej słabości. Wzięła kilka głębszych wdechów aby się uspokoić i podeszła do swojej szafki, którą otworzyła. Poprawiła makijaż spoglądając w lusterko przyklejone po wewnętrznej stronie drzwiczek. Spod niego wychylała do niej uśmiechnięta twarz Sandy i ich wspólne fotografie. Chociaż nie była wierząca miała nadzieję, że kobieta czuwa nad nimi z góry. Zastanawiała się, kiedy rozmawiała z synem o niej po raz ostatni. Jej imię często padało w ich domu, ale nigdy nie były to prawdziwe rozmowy. Uśmiechnęła się do nieruchomych podobizn dużo pewniej i postanowiła to nadrobić.
cdn.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
cofeinka
Salowy
Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Fire Room
|
Wysłany: Wto 23:00, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
heheh ciekawe co jeszcze nas łączy... xD boże juz się uzależniłam.... trafiłaś w mój najsłabszy punkt.. xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 23:04, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
Lubisz gumę do żucia?
10 miesięcy później
"Puk, puk, puk." - w gabinecie rozległ się głęboki odgłos pukania w drewniane drzwi.
- Proszę! - powiedziała zza biurka. Zastanawiała się kto to może być - na Henry'ego było troszkę za wcześnie. Czyżby to Ray z kolejną prośbą o urlop?
W ich życiu zaszło wiele zmian. Jej matka zmarła przeszło dwa miesiące temu... Wcześniej spędzali jak najwięcej czasu we trójkę. Mimo wszystko Helen sprawiała wrażenie szczęśliwej, że może spędzić swoje ostatnie dni w otoczeniu przyszywanego wnuka i córki. Czasami czuła się nie najlepiej, bo miała wrażenie, że jest ciężarem dla swojej rodziny, lecz Kerry szybko wyprowadzała ją z błędu. Nie żałowała tamtej decyzji. Miała okazję poznać swoją matkę... Może nie były to wymarzone okoliczności - wielokrotnie krajało jej się serce, gdy obserwowała z ukrycia tą wyniszczoną chorobą twarz, na której bardzo często gościł uśmiech. Znikał z niej tylko wówczas, gdy zostawała sama... Henry też cieszył się, że mógł ją poznać. Miał z babcią bardzo dobry kontakt. Zdarzało się, że po powrocie z dyżuru zastawała ich śpiących w jednym łóżku, a na podłodze leżała książka. Obawiała się, że chłopiec ciężko zniesie jej śmierć, ale uporał się z nią chyba lepiej niż ona sama... A to zapewne dzięki nowej osobie, która pojawiła się ma jego drodze. Po tamtym incydencie sprzed dziesięciu miesięcy zdecydowali się zmienić szkołę. Nadal wiele złośliwych dzieci dokuczało mu, ale było mu łatwiej stawić temu czoła, ponieważ znalazł w niej przyjaciółkę. Miała na imię Mandy, chodzili do jednej klasy i od samego początku mieli dobry kontakt. Gdy po raz pierwszy odwiedziła go w ich domu była nieco skrępowana fotografiami, których było pełno w całym domu, a także czuła się trochę niezręcznie w obecności Helen. Kiedy jej matka dowiedziała się, że chłopiec ma dwie matki zabroniła się im spotykać, co bardzo zraniło ową dwójkę. Na początku chłopiec nie chciał jej powiedzieć co było przyczyną nagłego zerwania kontaktów, lecz niebawem poznała całą prawdę, która niezmiernie ją zirytowała. Jak długo miała się na nim odbijać orientacja jego matek? Postanowiła wyprawić się do tej kobiety i odbyć z nią poważną rozmowę. Nawet nie przewidywała opcji, iż mogłaby się ona zakończyć klęską. Gdy sobie coś postanowiła tak miało być i koniec.
<flashback>
Zatrzymała samochód pod adresem, który znalazła w kajecie z telefonami. Dom w którym mieszkała Mandy razem z matką (jak się dowiedziała jej ojciec zmarł kilka lat temu) był mały, pomalowany na biało, okna okalały błękitne okiennice, a zza szyb wychylały kwiaty. Od frontu znajdował się ganek, na którym stała huśtawka, również tam było pełno ozdobnych roślin. Nie był stary - po prostu ten, kto go projektował był wielbicielem tego typu budownictwa. Wystarczyło jedno spojrzenie rzucone na trawnik, aby rozpoznać, iż ktoś poświęca mu bardzo wiele uwagi, pielęgnując pod każdym możliwym kątem. Pomyślała sobie, że kobieta musi być wielbicielką ogrodnictwa. Ona sama nigdy nie miała do tego ręki, a także brakowało jej zacięcia. Nie należała do typu osób, które mogłyby całymi godzinami babrać się w ziemi, przesadzając "zielsko" z jednej doniczki do drugiej. Wyszła z auta i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Do jej nozdrzy dochodziła aromatyczna woń rozmaitych kwiatów i ziół, którą jeszcze bardziej potęgowała wysoka temperatura powietrza. Weszła po schodkach na drewniany ganek i zapukała. Usłyszała odgłosy dobiegające z wnętrza, a po chwili zgrzyt otwieranych zamków i stanęła twarzą w twarz z Madline Kelly. Jej wygląd mile ją zaskoczył. Spodziewała się starszej, pulchnej, tlenionej blondynki, z ponurą twarzą, której obcy jest chociażby cień uśmiechu i długą szyją, która miała jej ułatwiać wściubianie nosa w nieswoje sprawy. A stała przed szczupłą brunetką niewiele po trzydziestce. Wcale nie była ponura, wręcz przeciwnie - zdawało się, że każda część jej ciała emanuje radością. Na ubranie miała zarzucony fartuch, który był usmolony ziemią. Jak widać nie pomyliła się w swoich spostrzeżeniach. Utkwiła zainteresowane spojrzenie w niespodziewanym gościu.
- Dzień dobry, pani Kelly. - odezwała się. - Nazywam się Kerry Weaver, chciałam z panią porozmawiać na temat Mandy i Henry'ego. - od razu przeszła do sedna. Kobieta zmierzyła ją uważnym i napiętym spojrzeniem rzuconym spod zmarszczonych brwi. Miała wrażenie, że cały dobry humor uleciał z niej niczym z przedziurawionego balonu.
- Madline Kelly. - skinęła po chwili niezręcznego milczenia. Przesunęła się w drzwiach. - Wejdzie pani do środka? - niechętnie zaproponowała. Przyjęła zaproszenie, złożone z czystej grzeczności. Wnętrze było urządzone w tym samym stylu, w jakim zbudowano ten dom. Ściany przedpokoju wyłożono tapetą w drobne, różowe wzorki, które po dokładniejszych oględzinach okazały się różyczkami, a na podłodze położono panele z ciemnego drewna. Z każdego kąta wychylały fotografie przedstawiające mieszkanki, a także mężczyznę, który zapewne był ojcem Mandy. Kobieta zdjęła fartuch i przewiesiła go przez poręcz schodów. Skierowała się za gospodynią do salonu. Tym razem zamiast klepki pod stopami czuła puchaty dywan. Tutaj również obicie ścian było w drobne kwiatki, lecz tym razem miały barwę zimnego błękitu. Tuż na wprost wejścia do pokoju znajdowały się duże balkonowe okno, prowadzące na taras, które były przysłonięte gładkimi, śnieżnobiałymi firankami i udrapowanymi zasłonami w kolorze morza. Na środku pomieszczenia znajdowała się kanapa i dwa fotele utrzymane w tonacji zasłon, a przed nimi drewniany stolik przykryty koronkową serwetą. Przy jednej ze ścian był kominek. Na gzymsie stały najrozmaitsze bibeloty i oprawione zdjęcia. Zarówno one, jaki i te, wiszące najczęściej przedstawiały Mandy, bądź malutką dziewczynkę z rodzicami. Pani Kelly usiadła na fotelu, a jej wskazała kanapę. Zajęła wskazane miejsce, czując się niezręcznie. Matka dziewczyny wbiła w niej uporczywe spojrzenie, wywołując w niej lekki dyskomfort. Zawsze była pewna siebie, lecz gdy chodziło o tego małego chłopaka ta pewność gdzieś się ulatniała.
- Dlaczego zabroniła pani spotykać się swojej córce z moim synem? - zapytała po chwili cichym głosem. Brunetka otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Sądzę, że wie pani dlaczego. Mam rację? - w końcu odpowiedziała napiętym ze zdenerwowania głosem. Kerry poczuła, że jej ciśnienie podskoczyło do góry. Postanowiła za wszelką cenę się uspokoić. Nie po to rezygnowała z ostatnich, cennych chwil spędzonych z Helen, aby jej plany spełzły na niczym. Pokiwała głową. Zastanawiała się jak rozegrać tą rozmowę, aby zakończyła się sukcesem. Jeszcze raz przesunęła wzrokiem po nieruchomych podobiznach. Jej uwagę przykuła jedna - szczęśliwa para siedziała na kanapie, a kobieta trzymała na rękach malutkie zawiniątko. Wyjęła z torebki bardzo podobną fotografię, na której razem z Sandy trzymały Henry'ego. Podała ją Madeline, która niechętnie wzięła je do rąk.
- To jego matka, Sandy. Zmarła kiedy miał niespełna roczek. - obserwowała jej reakcję. Na początku przyglądała się sceptycznie trójce postaci, lecz po chwili jej spojrzenie jakby zmiękło, gdy zapewne przypomniała sobie co przeżywała po śmierci męża. Kerry dała jej chwilę na rozmyślenia, po czym zaczęła kontynuować, mając nadzieję, że jej słowa nie odniosą przeciwnego skutku, niż ten, którego się spodziewała i oczekiwała. - Homoseksualiści są normalnymi ludźmi, a emocje, które odczuwają w niczym nie odbiegają od uczuć heteroseksualistów. - trzymała splecione dłonie na kolanach. Uniosła głowę, napotykając oczy rozmówczyni. Po analizie jej fizjonomii stwierdziła, że jej nastawienie zaczyna się zmieniać. - Kochamy i cierpimy. Kochałam jego matkę, a jej strata była jednym z największych ciosów, które mnie dotknęły. Zresztą chyba rozumie pani, co mam na myśli. - dodała sugestywnie spoglądając na ściany. W odpowiedzi kobieta posłała jej pełen zrozumienia, smutny uśmiech. Obie wiedziały co czuje się w tych ciężkich chwilach i sprawiło to, że nawiązała się między nimi cienka i niepewna nić solidarności. Kobiety mogą się nie lubić, wręcz nie znosić, lecz w obliczu niektórych okoliczności mury niezgody pękają między nimi, chociażby na krótki okres czasu. Kerry odsunęła wspomnienie Sandy, sądząc, że nie jest to najlepszy moment na refleksje, które zazwyczaj wprowadzały ją w smutny nastrój. Brunetce najwidoczniej to się nie udało, ponieważ z jej piersi wydobyło się długie westchnięcie niosące w sobie pokłady melancholii. Ocknęła się z zamyślenia, a na jej twarz wpłynęła mina, która wyrażała mimowolną sympatię dla lekarki.
- Kiedy zmarł mój mąż, Mandy miała cztery latka. Był pilotem z zamiłowania, a jego awionetka rozbiła się w Górach Skalistych... - powiedziała po chwili. Utkwiła wzrok w punkcie usytuowanym za plecami Kerry, który był widoczny tylko dla niej. - Mandy bardzo go brakuje...
- Henry nie pamięta Sandy... Zna ją tylko z opowieści moich, babci i przyjaciół Sandy z drużyny, była strażaczką, zginęła podczas jednej z akcji... - przerwała, a na chwilę zapadła między nimi cisza.. - Mój syn nie ma łatwego życia, pani Kelly. - kontynuowała. - Zaprzyjaźnił się z pani córką. Przez tych kilka miesięcy był tak szczęśliwy jak nigdy dotąd. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Całymi godzinami mógł o niej opowiadać. Co robili, w czym są podobni, jakie mają plany na następny dzień. Pomaga mu uporać się ze śmiertelną chorobą mojej matki. A teraz staje pani na drodze tej przyjaźni. Uważa pani, że to, iż niespełna jedenastolatek musi cierpieć, przez to kim są jego matki jest sprawiedliwe? A wie pani co czuje Mandy? - mówiła spokojnym głosem. Nie pobrzmiewał zdenerwowaniem, lub nieuprzejmością, lecz można było wyczuć w nim pokłady żalu i determinacji. Utkwiła w niej spojrzenie pełne wyrzutu. Nie potrafiła ukryć, ze czuje wobec niej niewielką urazę. Spostrzegła, że brunetka spuściła głowę. Wyglądało na to, że w jej głowie toczy się zażarta batalia. Kilka sekund później uniosła ją, a ich oczy spotkały się. Mogła w nich wyczytać, podjętą przez nią decyzję.
- Cóż... Chyba nie powinnam wybierać przyjaciół mojej córce... Jest już na to zbyt duża. - odparła, unosząc smutno kąciki ust. Zaimponowała Kerry tym, że potrafi przyznać się do popełnionego błędu. Odetchnęła z ulgą, przybierając minę pełną wdzięczności.
<end of flashback>
Wbiła wzrok w drzwiach gabinetu, wypatrując kim jest owy niespodziewany gość. Uniosła ze zdziwienia brwi, kiedy okazało się, iż jest nim Kim Legaspi. Dokładnie ona... Kobieta, która uświadomiła ją, kim naprawdę jest, a później zniknęła z jej życia. Wyglądała jakby upływ czasu jej nie dotyczył. Prezentowała się niemal tak samo jak podczas ich ostatniego spotkania.
- Kim?
- Dzień dobry, Kerry. - wypowiedziała słowa powitania swoim delikatnym, uspokajającym głosem, sprawiającym, że nastroje słuchających polepszały się. Podeszła bliżej biurka, błądząc zainteresowanym spojrzeniem po pomieszczeniu.
- Dzień dobry. - odparła wciąż zdumiona. Gestem wskazała kobiecie miejsce naprzeciw swojego stanowiska. Zajęła je, utkwiwszy oczy w twarzy Kerry.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam?
- Miałam sobie zrobić przerwę. - uspokoiła ją. Po opadnięciu pierwszych emocji była niezwykle ciekawa co ją przywiodło na stare śmieci. - Co cię do mnie sprowadza?
- Niedawno pomyślałam sobie, że chętnie bym z tobą porozmawiała. Od czasów gdy zajęłaś stołek po Romano nie wiele o tobie słyszałam. Chyba powinnam ci pogratulować, prawda?
- Dziękuję. - na jej twarz wpłynęła pogodna mina. Co prawda niewiele o niej myślała, lecz wciąż pozostała w niej nutka sympatii do tej blondynki. Jej słowa były bardzo miłe. - A co u ciebie? Dobiegły mnie słuchy, że pracujesz w klinice Freuda?
- Owszem. Jednak atmosfera nie jest tak przyjemna jak tutaj. Rzecz jasna nie licząc pewnych wyjątków. - sprostowała. Kerry posłała jej rozbawiony uśmiech.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Nie dziękuję, wpadłam tylko na chwilę. - nieznacznie spoważniała. - Słyszałam co przytrafiło się Sandy Lopez... Bardzo mi przykro, Kerry.
- Dziękuję.
- Jeżeli chciałabyś o tym porozmawiać, na przykład na kolacji... - zaproponowała, ponownie w ciągu piętnastu minut wywołując u niej uczucie zaskoczenia. Uniosła wyżej brwi, zastanawiając się czy jest to tylko przyjacielska propozycja czy raczej nie. Połączywszy jej słowa wraz ze spojrzeniem, które posłała doszła do wniosku, że Kim ma na myśli coś poważniejszego. Nim zdążyła odpowiedzieć ponownie rozległo się pukanie i otworzyły się drzwi. Do pokoju weszła, a w zasadzie wbiegła, dwójka roześmianych dzieci.
- Cześć mamo! - powiedział chłopiec. Gdy spostrzegł, że nie są sami zamilkł.
- Cześć dzieciaki. - przywitała się z nimi radosnym tonem, zapominając o propozycji. Mandy posłała jej przyjacielski uśmiech. Odkąd ich znajomość odnowiła się, byli tutaj częstymi gośćmi. Dziewczynce marzyła się medycyna i Kerry była dla niej pod tym względem idolką. Henry uwielbiał oprowadzać ją po zakamarkach szpitala, który w żartach nazywał "królestwem mamy". Po chwili jej uwaga powróciła do kobiety, która przyglądała się owej dwójce z zainteresowaniem. - To doktor Legaspi, - przedstawiła ją kładąc nacisk na słowo "doktor". - a to mój syn Henry i jego przyjaciółka Mandy. - przywitali się z byłą pracownicą County General. Zauważyła, że dziewczyna posłała chłopcu kuksańca w bok.
- To my przyjdziemy później, pani Weaver. - rzekła dobitnym głosem, gdy Henry na nią spojrzał. Odprowadziła ich wzrokiem.
- Miłe dzieciaki. - zauważyła.
- Zdecydowanie. Wszędzie ich pełno...
- Nie będę ci zajmowała więcej czasu, Kerry. - wstała, a to samo uczyniła rudowłosa kobieta. Wyszła zza biurka i podeszła w jej stronę. Na twarz Legaspi wpłynęła mina świadcząca o chwilowej rozterce. Przysunęła się bliżej Kerry i musnęła wargami jej policzek, sprawiając, że znieruchomiała pod wpływem szoku. - Przemyśl moją propozycję. - rzuciła na odchodnym, po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Pomyślała, że na pewno to zrobi. Minęło tyle lat... Coś w niej się przełamało. Chyba była gotowa...
~Koniec~
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
cofeinka
Salowy
Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Fire Room
|
Wysłany: Wto 23:06, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
No baaa że lubię, głupie pytnanie, szczególnie wiśniową.
Rozmpieszczasz mnie z tym ff, ale nie rozumiem ostatniego słowa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 23:10, 28 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
ja miętową^^ śliczny bannerek!
No tak, faktycznie skomplikowane... trudne do zdefiniowania... Ale pocieszę cię, nie ostateczne ;] może kiedyś powstanie cd^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pon 20:28, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
dlaczego "koniec"????
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:03, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Bo keidys takowy musi nastąpić Miał być sequel, ale nic z tego nei wysżło
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 13:53, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
ojjj szkoda no ale czasem i tak bywa:) ale tak jak i całą resztę świetnie się to czyta! trafia aż do serducha:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
mroofkaa
Praktykant
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 696
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto 17:39, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Z twoich FF tego lubię najbardziej. Zresztą juz kiedyś ci o tym mówiłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Abby Carter
Stażysta
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:35, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Wiecie, ze wasz słowa sprawiają, ze rośnie mi serducho i chce się pisać?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
jolek
Praktykant
Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 21:00, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
ojjj to pisz, pisz, pisz:) aserducho urośnie Ci jeszcze bardziej! żeby tylko nie pękło ale naprawdę możesz być z siebie dumna-jak ja bym chciała umieć tak pisać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|